» Recenzje » Czerwony Rycerz

Czerwony Rycerz

Czerwony Rycerz
Średniowieczne fantasy łączące mity arturiańskie z najlepszymi elementami kultowej Czarnej Kompanii Glena Cooka? Grzechem byłoby nie zainteresować się tak opisywaną powieścią, zwłaszcza, że książka Milesa Camerona to jedno z najciekawszych otwarć, jakie było mi dane przeczytać.

W ciągu ostatniej dekady byliśmy świadkami debiutów wielu świetnych autorów fantasy: Joego Abercrombiego, Brandona Sandersona, Adriana Tchaikovsky'ego, Patricka Rothfussa, czy Scotta Lyncha. Niestety, kolejna fala twórców póki co rozczarowuje: Anthony Ryan, Brian Staveley oraz Brian McClellan nijak nie dorównują wymienionym wyżej panom. Wreszcie trafiłem jednak na pisarza, który ma szansę dołączyć do grona najzacniejszych autorów fantasy – mowa o Milesie Cameronie, którego debiutancki Czerwony Rycerz jest jedną z najmilszych literackich niespodzianek jakich doświadczyłem w ostatnich miesiącach.

Życie najemnika to czysta sielanka: zwiedza pół świata, dyscyplina ustępuje wojskowemu rygorowi, każdy dzień przynosi coś niespodziewanego, a będąc członkiem kompanii zyskuje się sposobność poznania niebanalnych osobowości... Dobra, wystarczy ściemniania – wszystkie zalety blakną w obliczu ciągłego ryzykowania życiem w walkach nie tylko z ludźmi, ale też z wszechobecnymi potworami, których sam widok budzi grozę. Jeden z nich zagraża żeńskiemu klasztorowi Lissen Carak, którego przeorysza do ochrony okolicy i upolowania poczwary zatrudnia Czerwonego Rycerza: bękarta, bezbożnika i charyzmatycznego kapitana dowodzącego małą armią zbrojnych, łuczników i giermków. Zlecenie okazuje się niestety bardziej skomplikowane niż zdawałoby się na pierwszy rzut oka – potworów jest więcej niż jeden, a sam klasztor staje się przedmiotem prawdziwej wojny między bandą chciwych i nieokrzesanych rębajłów do wynajęcia a bezwzględnym czarownikiem i jego sojusznikami.

W Czerwonym Rycerzu można dostrzec pewne podobieństwa do Czarnej Kompanii: obie książki opowiadają o najemnikach walczących przeciw istotom znacznie od nich potężniejszym, w obu co chwila dochodzi do jakiś potyczek, wojna nie jest w żaden sposób upiększana, a najczęściej występującym humorem jest ten czarny. Książka Milesa Camerona z wieloma kwestiami radzi sobie jednak lepiej niż klasyk Glena Cooka: fabuła jest spójniejsza dzięki skoncentrowaniu opowiadanej historii na jednym wątku (obrona Lissen Carak), postacie i dialogi są znacznie barwniejsze, a przede wszystkim – większy nacisk położono na kreację miejsca akcji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Realia przedstawione w książce sprawiają wrażenie wielokrotnie już widzianych w literaturze fantasy: kolejne średniowiecze z rycerzami, królami i magią – świat, w którym istnieje Czerwony Rycerz posiada na szczęście wystarczająco wiele oryginalnych elementów, by uniknąć popadnięcia w sztampowość. Wszechobecnym wrogiem ludzkości jest Dzicz: zbieranina bestii, demonów i wolnych ludzi, tocząca od niepamiętnych czasów niekończącą się wojnę z cywilizacją. Magia natomiast zamiast działać według znanych wszystkim zasad została zaprezentowana jako tajemnicza, mistyczna siła, której granice nie są sprecyzowane. Interesujący jest również fakt, że chociaż wszystkie nazwy geograficzne są fikcyjne, to wielokrotnie w tekście występują odniesienia do postaci historycznych z naszego świata – mam nadzieję, że w kolejnych tomach wątek ten zostanie należycie rozwinięty.

Efekt końcowy jest taki, że na kartach powieści opisywany świat ożywa w wyobraźni czytelnika, za co autorowi należą się brawa. Miles Cameron ma już na koncie kilka powieści historycznych, a jego doświadczenie związane z opisywaniem średniowiecznych realiów z łatwością można dostrzec podczas lektury, zwłaszcza gdy akcja przenosi się na pole bitwy: każda potyczka zapada w pamięć, starcia są brutalne, a siłę machnięcia mieczem przez bohatera można niemal poczuć. Zbyt wiele dobrego może jednak zaszkodzić, i nie inaczej jest w tym przypadku: w pewnym momencie fabuła staje w miejscu na jakieś dwieście – trzysta stron, podczas których jesteśmy świadkami niemal wyłącznie kolejnych starć, a jedna z najbardziej interesujących postaci przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę, zupełnie, jak gdyby sam autor zapomniał o jej istnieniu, i przypomniał sobie dopiero pod koniec. Uwielbiam długie powieści i szczegółowe opisy, ale co za dużo to niezdrowo, a powieści wyszłoby na dobre wycięcie 10% treści.

O ironio losu, długość książki nie przeszkadzała mi przy zakończeniu, które zajmuje dobre kilkadziesiąt stron i w zasadzie mogłoby zostać oddzielnie wydane jako mikropowieść łącząca pierwszy i drugi tom. Dobrze zatem, że tak się nie stało, ponieważ mamy tu do czynienia z jednym z nielicznych przypadków, gdy przesadnie rozbudowany epilog po prostu pasuje do reszty książki, pozwalając odsapnąć czytelnikowi po wojnie opisywanej w poprzednich rozdziałach i zapewniając także bohaterom chwilę relaksu przed kontynuacją.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Bardzo podobały mi się także postacie, ale zdaję sobie sprawę, że mogą one budzić mieszane uczucia: z jednej strony zdecydowana większość została co najmniej dobrze wykreowana (zwłaszcza Gavin, Harmodiusz i tytułowy Czerwony Rycerz), a bohater zbiorowy jakim jest kompania niemal natychmiast zdobywa sympatię czytelnika. Tym, co nie każdemu przypadnie do gustu, jest liczba bohaterów: w książce przewija się ponad dwadzieścia mniej lub bardziej istotnych postaci, z których perspektywy śledzimy akcję, a nie wszystkie z nich są równie interesujące, co pozostałe. Sam Kapitan z kolei miejscami sprawia wrażenie zbyt uzdolnionego we wszystkim, ale zostało to po części uzasadnione fabularnie, zatem jestem w stanie jakoś znieść ten nadmiar kompetencji, chociaż nie wszystkim może to przypaść do gustu.

Mój entuzjazm związany z Czerwonym Rycerzem nie znaczy wcale, że jest on pozbawiony wad: pomijając wspomniany wyżej spadek tempa akcji, książka posiada też kilka innych problemów. Istotną rolę w fabule odgrywa wątek romantyczny, który kompletnie mnie nie przekonał z powodu dość niewiarygodnego nawiązania znajomości, a sceny z nim związane prędko zaczynają nużyć swoją powtarzalnością. Irytujące jest też lenistwo autora związane z przedstawieniem stanu duchownego: rycerze-kapłani są odważni i szlachetni, siostry zakonne wykształcone i rozsądne, ale zwykli księża? Oczywiście karykaturalnie źli i zacofani, który to stereotyp powinien już dawno temu odejść w niepamięć. Moja cierpliwość została jednak najbardziej wystawiona na próbę, gdy wyszło na jaw, że wszyscy teoretycznie inteligentni bohaterowie wiedząc doskonale, że na terenie klasztoru znajduje się zdrajca, nie robią absolutnie nic w kierunku odnalezienia go, co oczywiście prowadzi do dodatkowych problemów, nie wspominając już o tym, że tożsamość szpiega na pewno nikogo nie zaskoczy.

Owe niedociągnięcia na szczęście nie są w stanie zmienić tego, jak dobrze bawiłem się podczas lektury. Czerwony Rycerz to najlepsza powieść fantasy jaką przeczytałem od czasu Słów światłości, niemal idealnie wpasowująca się w moje gusta. Dobrze wykreowane i niejednoznaczne postacie, wielowątkowa intryga, interesujący świat przedstawiony, rozbudowane zakończenie, oparcie fabuły na kompanii najemników – wszystko to sprawia, że pomimo okazjonalnych potknięć, mogę polecić książkę Milesa Camerona każdemu, kto nie boi się poświęcić więcej niż kilku dnia na przeczytanie jednej pozycji. Mam nadzieję, że kolejne tomy, w tym zapowiedziany na koniec czerwca Okrutny miecz, utrzymają prezentowany póki co wysoki poziom.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
7.4
Ocena użytkowników
Średnia z 5 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Czerwony rycerz
Cykl: Syn zdrajcy
Tom: 1
Autor: Miles Cameron
Tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc
Wydawca: MAG
Data wydania: 13 stycznia 2016
Liczba stron: 832
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-7480-630-5
Cena: 49 zł



Czytaj również

Plaga mieczy
Zbędny przystanek na drodze ku celu
- recenzja
Okrutny miecz
Okrutny cios w czytelnika
- recenzja
Czerwony Rycerz
Nie taki najemnik straszny...
- recenzja
Straszny smok
Czerwony Rycerz wraca do domu
- recenzja
Okrutny miecz
- fragment
Czerwony rycerz
- fragment

Komentarze


Sayonara
    Koszmar
Ocena:
0

Dawno nie czytałem tak słabego fantasy. Nie wiem czy to jest tak słabo napisane, czy też tragicznie tłumaczone. Podejrzewam to pierwsze. Jakim cudem ktokolwiek mógłby to badziewie ocenić na 8 jest dla mnie nie do pojęcia. Tego nie da się czytać. Naprawdę, dawno w ręku nie miałem tak fatalnej książki. Nic się tu nie klei - od totalnie płaskich, pozbawionych głębi bohaterów, po słabe dialogi i drobiazgowe opisy nie wnoszące nic do lektury.  

03-10-2016 16:34

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.