» Artykuły » Felietony » Coraz szersza spirala

Coraz szersza spirala


wersja do druku

Omówienie antologii najlepszych opowiadań

Redakcja: Alicja 'cichutko' Laskowska

Coraz szersza spirala

Paul Kincaid omawia trzy wydane w ubiegłym roku antologie najlepszych tekstów fantastycznych:

___________________________________

Paul Kincaid ma 60 lat, fantastykę naukową czyta od około 50, a pisze o niej od 40. Przez 20 lat był przewodniczącym komitetu Nagrody im. Arthura C. Clarke'a, jest też autorem książek poświęconych fantastyce. We wrześniu LA Review of Books opublikowało jego omówienie trzech antologii SF i fantasy. Nasuwające się po jego lekturze wnioski na temat kondycji gatunku nie napawają optymizmem. Artykuł wywołał żywą reakcję w światku fantastycznym, był szeroko komentowany przez fanów, redaktorów i samych pisarzy (a niedawno został nominowany do Nagrody BSFA). Echa tej dyskusji pobrzmiewają do dzisiaj. Uważamy, że sprawa zainteresuje również polskiego czytelnika, tak więc za zgodą autora publikujemy esej, od którego wszystko się zaczęło.
___________________________________


Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.
[1]

Przemożnym doznaniem, jakie towarzyszy przedzieraniu się przez tak wiele opowiadań prezentowanych jako najlepsze, co science fiction i fantasy mają do zaoferowania, jest wyczerpanie. Przy czym chodzi nie tyle o znużenie fizyczne (chociaż w praktyce jest to znacznie bardziej męczące, niż powinno), co raczej o wrażenie, że to same odmiany fantastyki osiągnęły stan wyczerpania.

Ogólnie rzecz biorąc, nie wydaje mi się, że pisarze są naprawdę przekonani do tego, co robią. Gatunek stał się zbiorem motywów, powtarzanych i powtarzanych do momentu wyprania z wszelkiego znaczenia. Na przykład Dolly[2] Elizabeth Bear (w zbiorze Gardnera Dozoisa) to opowieść o policjantach badających morderstwo, które mogło zostać popełnione przez robota. Nie jest to zła historia – została sprawnie opowiedziana i oferuje wystarczająco szczegółową kreację postaci oraz scenerii, by usatysfakcjonować czytelnika – jednak samo opowiadanie rozmyślnie nawiązuje do historii o robotach, które Isaac Asimov pisał w latach 40. Bear uaktualniła znany motyw, ale nie rozwinęła pomysłu; nie udało jej się również wydobyć z niego nic szczególnie nowego. Opowiadania Asimova nadal potrafią zapewnić godziwą rozrywkę, podobnie jak utwór Bear, lecz odkrycie przez czytelnika, że jedno z rzekomo najlepszych opowiadań 2011 roku podąża szlakiem utartym ponad siedemdziesiąt lat temu, jest dość przygnębiające.

Bear nie jest tu wyjątkiem – do innych przykładów powrócę później. Owa regresja zauważalna w science fiction stała się powszechnym zjawiskiem od momentu, kiedy w latach 90. pojawiły się odmiany znane później jako "nowa hard SF" i "nowa space opera". Jednakowoż, jeszcze bardziej widoczna w każdym z omawianych zbiorów jest współczesna tendencja do pisania SF w taki sposób, jakby była czymś innym, zazwyczaj high fantasy. Wiele lat temu Arthur C. Clarke ogłosił, że "każda wystarczająco zaawansowana technika byłaby nieodróżnialna od magii". Taki pogląd najwyraźniej zakorzenił się wśród współczesnych pisarzy, skoro konsekwentnie ubierają w szaty fantasy to, co wydaje się raczej SF dalekiego zasięgu – nawet do tego stopnia, że bez śladu ironii odnoszą się do czarodziejów, zaklęć itp.

Dobrym przykładem takiej tendencji jest Bezszelestnie i bardzo szybko[3] Catherynne M. Valente (u Dozoisa). Znowu mamy do czynienia z dobrze znaną historią o sztucznej inteligencji, która staje się człowiekiem (wystarczy wrócić pamięcią na przykład do kolejnego opowiadania Asimova o robotach, Człowieka, który żył dwieście lat). Jedyną naprawdę nowatorską rzeczą, jaką wprowadza Valente, jest styl opowiadania, ponieważ przebiera ona historię w baśniowy kostium – i to całkowicie: są magowie, złe staruchy, niewykonalne zadania i śpiące królewny. Działa to na dwóch poziomach: postacie ludzkie opowiadały baśnie będącemu tworem sztucznej inteligencji Eleusisowi, aby nauczyć go, czym jest narracja; Eleusis zaistniał zaś po części dzięki przygodom, które grupa dzieci rozgrywała kiedyś w rzeczywistości wirtualnej. Valente sprawnie włada baśniową dykcją, i choć momentami taka konwencja może nużyć, to odpowiednio wykorzystana potrafi zachwycić. Jest tam taki krótki fragment, w którym życie Alana Turinga przedstawiono jako nietypową wersję Śpiącej Królewny (jest nawet trujące jabłko) – i wypada to nadzwyczajnie dobrze, zarówno jako baśń, jak i historia życia. Koniec końców jednak, podziwiając kunsztowny utwór fabularny, trudno się nie zastanawiać, czy nie funkcjonuje on lepiej jako fantasy niż science fiction.

Problem, jak sądzę, polega na tym, że science fiction straciła wiarę w przyszłość. Choć może właściwsze byłoby stwierdzenie, że straciła wiarę w to, że przyszłość może być pojmowalna. W swoim najlepszym okresie fantastyka naukowa pokazywała obce światy i odległe przyszłości, które – jakkolwiek dziwne mogły się wydawać – zasadniczo zawsze były zrozumiałe. Podstawowy rys fabularny często zawierał moment osiągnięcia zrozumienia. Jednak gdzieś pośród gruzów cyberpunku w latach 80. zaczęliśmy odczuwać, że teraźniejszość zmienia się zbyt szybko, by móc za nią nadążyć. A jeśli nie rozumieliśmy teraźniejszości, to jaką nadzieję mogliśmy żywić względem przyszłości? Wzrastające tempo zmian nieodwołalnie wpłynęło na przyszłości pojawiające się w beletrystyce. Rzeczy odbywają się jak za sprawą magii (wspomnieć tu można na przykład o Matter Iaina M. Banksa, gdzie postać swobodnie przybiera postać krzewu) albo są tak niezwykłe, że próżno doszukiwać się połączeń i odniesień do doświadczeń i spostrzeżeń typowych dla naszych czasów.

Przykładem tej ostatniej rzeczywistości jest utwór Widows in the World[4] Gavina J. Granta (w antologii Hortona), którego akcja rozgrywa się w czasach, gdy ludzkość zmaga się z dramatycznymi skutkami zmiany klimatu, ekonomicznej zapaści, wojen światowych, nowych i wyniszczających chorób oraz całej masy innych rzeczy, będących oznaką ostatecznego oderwania od naszego dzisiejszego świata. Jest to rzeczywistość, w której domy latają z miejsca na miejsce, dzieci włamują się do skomplikowanych systemów obronnych, zanim jeszcze opuszczą matczyne łono, zmarli kontynuują swoje złośliwe zagrywki, jak gdyby nigdy nic, a selkie pojawiają się u drzwi. W gruncie rzeczy opowiadanie to stanowi porywającą podróż przez nawarstwiającą się dziwność, lecz ostatecznie trudno uciec przed pytaniem: jeżeli wszystko może się zdarzyć, to jakie są konsekwencje danego czynu? Za każdym razem, kiedy bieg wydarzeń stawia główne postacie w sytuacji zagrożenia, autor może sobie wymyślić jakąś nową niesamowitość – nie ma żadnych ograniczeń. W innym opowiadaniu ukazującym przyszłość jako zasadniczo niezrozumiałą, Walking Stick Fires Alana DeNiro (u Hortona) – które przedstawia wizję kosmitów plądrujących i wojujących na gruzach Ziemi – pojawia się wymiana zdań, która zdaje się podsumowywać całe to podejście. Jedna z postaci krzyczy:
"[...] za tymi wszystkimi wysiłkami musi się kryć jakiś cholerny plan.
Sharon nie odwrócił się, kiedy odparł:
– Nie, niekoniecznie"
.

Nie będąc zatem pewnym przyszłości, pisarz SF wydaje się mieć do wyboru albo pokazywać przyszłość magiczną, albo niezrozumiałą (jak Valente czy Grant), albo powrócić do starszych, dobrze znanych przyszłości (jak to zrobiła Bear). Być może trafnym przykładem tego, czym w takich okolicznościach staje się science fiction, jest Laika's Ghost Karla Shroedera (u Dozoisa). Historia ta rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w Kazachstanie, w świecie, w którym nie spełniło się żadne z licznych fantastycznonaukowych marzeń o lepszym jutrze. Ekonomia legła w gruzach, globalne ocieplenie nieustannie przekształca krajobraz, a broń nuklearna powoli staje się łatwo dostępna dla każdego. Nasz główny bohater jest inspektorem zbrojeniowym, który przybywa na niegdysiejsze stanowisko rakietowe i odkrywa, że jedynymi ludźmi gotowymi zrealizować marzenie o poleceniu na inne planety są sędziwi obywatele byłego Związku Radzieckiego. Jest to jedno z najlepszych opowiadań z tych trzech zbiorów, lecz jego przesłanie jest niemal anty-SF: przyszłość potoczyła się swoim torem i dobiegła końca, a jedna z najbardziej ekscytujących aspiracji science fiction – zapowiedź życia na innym świecie – jest tutaj osiągalna wyłącznie dla tych, którzy kierują wzrok za siebie, do czasów minionych. Jest to utwór, który dokładnie uwidacznia wspomniane wyczerpanie, będące nieodłączną cechą tych trzech antologii.

*

Może to sprzeczne z logiką, ale wygląda na to, że oznaką owego wyczerpania nie jest zmniejszenie, a zwiększenie ilości wydawanej science fiction. Antologie Dozoisa i Hortona zawierają łącznie 57 opowiadań po raz pierwszy opublikowanych w roku 2011 (sześć z nich pojawia się w obu tomach); obie ponadto zawierają listy polecanych lektur liczące po kilkaset tytułów (w samym tylko zbiorze Dozoisa jest ich ponad 350). Antologia nagrody Nebula z natury rzeczy jest w stosunku do nich rok do tyłu – zawiera dziesięć opowiadań z roku 2010 (plus parę fragmentów powieści, garść wierszy oraz jedno starsze opowiadanie, do którego jeszcze powrócę). Jeśli założymy, że wszystkie te teksty są tylko próbką tego, co ukazało się w ciągu roku, i pominiemy tradycyjne biadolenie – tak przecież charakterystyczne dla Dozoisa – bijące z zamieszczonej we wstępie listy likwidowanych rynków zbytu, spadających nakładów itd., automatycznie nasunie nam się sugestia, że gatunek znajduje się w znakomitej kondycji. O ile więcej osób publikujących więcej opowiadań w większej liczbie miejsc oznacza dobrą kondycję.

Oczywiście, można mieć zastrzeżenia do słowa "best" w wypadku tych konkretnych zbiorów. Ja z całą pewnością mam, i to sporo. Wiele opowiadań robi wrażenie powściągliwych i pozbawionych krzty oryginalności czy ambicji; niektóre zaś są po prostu kiepskie: Choose Your Own Adventure[5] Kat Howard (u Hortona) to sprytna wariacja na temat dawnych paragrafówek, która jednak marnuje własny potencjał, natomiast And Weep Like Alexander Neila Gaimana (również u Hortona) to tak naprawdę marny i nadmiernie rozciągnięty żart. Doprawdy, dwa ze zwycięskich utworów wybranych przez elektorów Nebuli trudno nazwać najlepszymi w jakiejkolwiek dziedzinie. Najlepsza powieść, Blackout/All Clear Connie Willis (tom Nebulowy zawiera jej fragment), to niezła 300-stronicowa książka uwięziona wśród tysiąca stron pustej gadaniny. Jeszcze gorsza jest najlepsza nowela, That Leviathan, Whom Thou Hast Made[6] Erica Jamesa Stone'a – kiepsko napisana apologia mormonizmu w formie niezdarnej fantastycznonaukowej przygody, sprawiającej wrażenie, że gatunek nie zmienił się od ponad półwiecza. Oczywiście, można na te rzeczy patrzeć inaczej: jeśli to rzeczywiście najlepsze, co fantastyka może zaoferować, to może jej kondycja mimo wszystko nie jest tak znakomita.

Biorąc pod uwagę tytuły tych antologii, możemy również zastanowić się nad adekwatnością określeń "science fiction" i "fantasy", które się w nich pojawiają. Są tutaj na przykład historie, które nie wydają się, bądź nie muszą należeć do któregokolwiek z tych obozów. Rampion Alexandry Duncan (u Hortona) jest dobrym, a miejscami nawet nader pięknym opowiadaniem rozgrywającym się w opanowanej przez muzułmanów Hiszpanii, ale na jego fantastyczność nie wskazuje nic poza miejscem pierwszej publikacji (ukazało się w The Magazine of Fantasy and Science Fiction). Syn kalifa zakochuje się w uwięzionej w wysokiej wieży młodej chrześcijance, co przywodzi na myśl historię o Roszpunce, ale nie na tyle, by opowiadanie to uczynić baśnią. Zła matka dziewczyny zgłębia tajemnice ziół w celach trucicielskich i ma opinię czarownicy, ale żadnego czarowania tutaj nie ma. Innymi słowy, jest to dość prosty romans historyczny; przypuszczam, że jeśli w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek aurze fantastyczności, to jedynie o tej, którą pragnąłby tu widzieć sam czytelnik.

Orzeł adacki[7] Bradleya Dentona (u Hortona) bardziej otwarcie stosuje fantastyczne motywy, lecz są one drugorzędne względem głównego tematu opowiadania i nie mogę oprzeć się myśli, że bez nich byłoby ono opowieścią lepszą, a przynajmniej bardziej logiczną. Akcja toczy się w amerykańskim obozie wojskowym na Wyspach Aleuckich pod koniec II wojny światowej. Młody żołnierz poznaje o wiele starszego od siebie cywila znanego jako "Tata" (lub "Tatko", w zależności od przekładu – przyp. tłum.), który redaguje obozową gazetę i który wkrótce okazuje się Dashiellem Hammettem. Mamy tu morderstwo, w które młody żołnierz jest najwyraźniej wrabiany, mamy niedbale przedstawiony szamanizm i wizje przyszłości, a w końcu Hammett wskazuje winowajcę (nie ma zbyt wielu podejrzanych, więc dla uważnego czytelnika to niewielkie zaskoczenie). Jasne jest, że Dentona interesuje postać Hammetta, a szamanizm został dodany tylko po to, by opowiadanie uczynić fantastycznym – albo też dlatego, że Denton czuł się nieswojo w strukturze kryminału, ponieważ większość samego wykrywania odbywa się za kulisami.

*

Jeżeli sugeruje to jakiś rodzaj kryzysu tożsamości – Rich Horton w swojej przedmowie przyznaje, że nie wie, czy kilka z wybranych przez niego opowiadań to fantasy czy SF i nie uważa, aby miało to znaczenie – to nie jest to nic nowego. Parę lat temu zrzeszenie Science Fiction Writers of America przekształciło się w Science Fiction and Fantasy Writers of America, a ich doroczna nagroda, Nebula, stała się otwarta na oba rodzaje literatury. Jest tak przypuszczalnie dlatego, że nikt nie chce patrolować granicy, która od tak dawna była tak bardzo nieszczelna.

W konsekwencji coraz więcej historii na liście kandydatów do Nebuli to albo jawne fantasy, albo też coś od fantasy na dobrą sprawę nieodróżnialnego. Większe obawy może budzić fakt, że SFFWA tak często nagradza utwory, które czynią niewiele lub zgoła nic, by pchnąć którykolwiek z gatunków na nowe wody.
The Sultan of the Clouds[8] Geoffreya A. Landisa, nominowany w kategorii mikropowieść, to kolejna oznaka cofania się do starszych wersji przyszłości. Jest to historia pełna kolorytu, o pociągająco egzotycznej scenografii z miastami unoszącymi się nad Wenus, z tradycyjnie uzdolnionym bohaterem oraz intrygą, którą dałoby się rozwiązać w pięć sekund, gdyby tylko któraś z postaci miała przy sobie telefon komórkowy. Jest coś równie staroświeckiego w Arwach[9] Adama-Troya Castro (nominowanych w kategorii opowiadanie), jako że i w tym wypadku autor postanowił skorzystać ze znanej sytuacji i odwrócić ją do góry nogami – mocno wyeksploatowana już konstrukcja, za pomocą której science fiction zwykle próbowała swoich sił w satyrze. W tym wypadku nienarodzone dzieci posiadają świadomość, są inteligentne, komunikują się ze sobą i rządzą światem, natomiast kobiety, które je w sobie noszą, to niewiele ponad tępe i pogardzane juczne zwierzęta. Jeśli skupimy się na szczegółach, jest to oryginalne opowiadanie; natomiast biorąc pod uwagę styl i sposób podejścia do tematu – boleśnie czuć, że już to kiedyś przerabialiśmy.

Nieco lepsze są te historie, które rozmywają granice gatunków. The Lady Who Plucked Red Flowers beneath the Queen's Window[10] autorstwa Rachel Swirsky (zdobywczyni Nebuli za najlepszą mikropowieść i pisarka spośród nominowanych chyba najbardziej warta tej nagrody) zaczyna się jak zwykłe fantasy. Czarodziejka zostaje zdradzona i zabita przez królową, której służy, ale potem odkrywa, że może być okresowo przywracana do życia, by użyczać swojej wiedzy. Na początku daje to jej migawkowy wgląd w wydarzenia zachodzące w królestwie po jej śmierci, jednak powoli przerwy między wskrzeszeniami wydłużają się, świat, do którego jest przywoływana, staje się bardziej nowoczesny, a historia zaczyna się wydawać bardziej fantastycznonaukowa, choć naprawdę nigdy nie staje się SF. Motyw zdrady w społeczeństwie zdominowanym przez kobiety jest obecny także w Domu Jaguara pogrążonym w cieniu[11] Aliette de Bodard. Nie jest to może najgenialniejsze opowiadanie w tej antologii, ale i tak niepomiernie lepsze od That Leviathan, Whom Thou Hast Made, przez które zostało pokonane w kategorii dla najlepszej noweli. Jako historia alternatywna, osadzona w świecie, w którym Aztekowie nadal rządzą Meksykiem (czy tylko ja przypominam sobie Aztec Century Christophera Evansa, gdzie tę samą sytuację wykorzystano blisko dwadzieścia lat temu?), zalicza się prawdopodobnie do science fiction, ale coś w jej nastroju sprawia, że czyta się ją o wiele bardziej jak fantasy.

*

Owo zacieranie granic doprowadziło do pytania, które zadawałem sobie raz za razem, przerabiając te trzy zbiory: dlaczego ta konkretna historia została napisana jako science fiction albo, w szczególności, fantasy? Napotykamy w tych utworach najróżniejsze dziwne urządzenia lub niezwykłe krainy, jednak o ile nie są one integralnym elementem opowieści, to ich obecność zdaje się nie mieć większego sensu. Statek kosmiczny ujrzany przelotnie w tle niekoniecznie czyni z opowiadania science fiction. Dwa spośród dłuższych i lepszych utworów w tych zbiorach ilustrują ów problem.

A Small Price to Pay for Birdsong[12] autorstwa K.J. Parker (u Hortona) oraz The Man Who Bridged the Mist[13] Kij Johnson (u Dozoisa i Hortona) rozgrywają się w nieokreślonym miejscu i czasie – z pewnością nie jest to żadne miejsce na Ziemi ani żaden moment w naszej historii. To właśnie na scenerii opiera się ich roszczenie, by były odczytywane jako fantasy (u Johnson pojawia się dostatecznie dużo całkowicie obcych elementów, by argumentować za odczytywaniem jej historii jako SF, jednakże na razie powiedzmy po prostu, że obie opowieści są przykładami fantastyki). Obie są nastrojowe i skupiają się na rozwoju postaci zachodzącym na przestrzeni długiego czasu. Obie są bardzo dobrze napisane.

A jednak cały czas zastanawiam się, czy one w ogóle muszą być fantastyką. W A Small Price to Pay for Birdsong narratorem jest dość nudny i stereotypowy profesor muzyki żyjący w świecie zbliżonym do Europy czasów, powiedzmy, Mozarta czy Beethovena. Jego najlepszy uczeń, który faktycznie może się okazać muzycznym geniuszem, siedzi w więzieniu za morderstwo; profesor pomaga wychowankowi w ucieczce i w zamian otrzymuje utwór skomponowany w swoim stylu, ale ze wszech miar lepszy od wszystkiego, co sam mógłby stworzyć. Kompozycja ta przynosi mu sławę i bogactwo, a idące za tym wyzwolenie od obaw sprawia, że jego własne późniejsze kompozycje stają się lepsze. Tymczasem uczeń porzuca muzykę, dzięki czemu żyje szczęśliwiej, aż do momentu, kiedy profesor aranżuje jego ponowne schwytanie. To zajmująca opowieść, jednak poza rurytańską nibylandią, w której toczy się akcja, nie ma w niej nic z fantastyki. Prawdę mówiąc, poza wymogiem historycznej poprawności, nie ma powodu, by ten sam utwór nie mógł rozgrywać się w prawdziwych realiach historyczno-geograficznych, być może nawet z udziałem prawdziwych postaci, takich jak Mozart i Salieri, jak w Amadeuszu Petera Shaffera.

Na pierwszy rzut oka The Man Who Bridged the Mist wydaje się solidniej zagnieżdżony w swojej fantastycznej scenerii, chociażby dlatego, że utwór Johnson jest poniekąd bardziej barokowy. Świat jest z grubsza spokrewniony z naszym późnym XIX wiekiem, a historię podsumowuje tytuł: inżynier zostaje wysłany ze stolicy do odległego wiejskiego regionu, by zbudować most nad rzeką mgły. Ta kryje zdradzieckie wiry i straszliwe potwory, ale jej główną rolą jest zapewnianie tła dla opowieści. Na pierwszym planie mamy inżyniera, który buduje dość konwencjonalny most wiszący, nawiązując kontakty z miejscową ludnością, zwłaszcza zaś z kobietą obsługującą prom, który zostanie zastąpiony przez jego konstrukcję. To wspaniała historia (warto odnotować, że zarówno Dozois, jak i Horton wybrali ją na opowieść zamykającą ich antologie), ale czy uległaby ona znaczącym zmianom, gdyby rozgrywała się w odległej części Austro-Węgier, a w rzece płynęła woda? Z tych dwóch przykładów lepiej wypada The Man Who Bridged the Mist, ponieważ Johnson zręczniej wykorzystuje wybraną metaforę, lecz oba zdają się zaliczać do fantastyki nie z powodu czegoś z tymi historiami nierozerwalnie związanego, ale wyłącznie dlatego, że autorzy postanowili osadzić je raczej w nieokreślonej niż konkretnej przeszłości.

*

Oprócz tekstu Johnson, jeszcze pięć innych pojawia się zarówno w antologii Dozoisa, jak i Hortona. I chociaż wahałbym się przed umieszczeniem któregokolwiek z tej piątki pośród najlepszych pozycji w tych zbiorach, to są one być może wskaźnikiem tego, co interesuje redaktorów.

The Choice[14] Paula McAuleya, Martian Heart Johna Barnesa i Canterbury Hollow[15] Chrisa Lawsona to tradycyjnie skonstruowane historie, opowiedziane mniej więcej w chronologicznym porządku i oparte na niemal archetypowym dla science fiction chwycie. Opowiadania Barnesa i Lawsona są dziwnie podobne: oba stanowią odmiany tradycyjnej nadgranicznej przestrogi, mówiącej że życie tam na zewnątrz jest trudne, niebezpieczne i ludzie giną. Martian Heart pierwotnie ukazało się w antologii skierowanej do młodzieży (czego nie dowiedzielibyście się ani ze zbioru Dozoisa, ani Hortona) i ma dość prosty morał dotyczący ciężkiej pracy i lojalności. Sądziłem, że daleko mu do bycia najlepszym w antologii, w której najpierw się ukazało, jestem więc nieco zaskoczony, że zostało wybrane przez obu redaktorów. Canterbury Hollow rozgrywa się na jeszcze surowszym od Marsa świecie, gdzie dwoje młodych kochanków zostało w drodze losowania wytypowanych, by zginąć. Rozpoczynają więc podróż, podczas której będą cieszyć się sobą i urokami świata, aż nadejdzie koniec. I to właściwie tyle; miejscami czyta się to raczej jak relację z wyprawy niż opowiadanie, a na koniec zastanawiałem się, dlaczego w ogóle powinniśmy się interesować tymi ludźmi lub ich światem. W obu wypadkach opowiadania wykorzystują fantastycznonaukowe scenerie, ale nie zgłębiają nic poza tym.

Opowieść McAuleya jest znacznie lepsza, choćby dlatego, że jest on po prostu lepszym pisarzem niż Barnes czy Lawson. Akcja rozgrywa się na Ziemi w niedalekiej przyszłości, gdzie dwóch chłopców pozyskuje tajemnicze "coś" od równie tajemniczego kosmity wyrzuconego na mglisty brzeg rzeki. Wkrótce jednak orientują się, że są ścigani przez śmiertelnie groźnych zbirów. Tekst robi wrażenie fragmentu czegoś dłuższego, ewentualnie powinien być postrzegany jako kolejna iteracja (obok opowiadań Granta i DeNiro) motywu, gdzie ani po autorze, ani po czytelniku nie oczekuje się pełnego zrozumienia pokazywanej przyszłości. Rezultatem jest świadomość czegoś znajdującego się nieustannie tuż poza naszym zasięgiem, toteż nie do końca satysfakcjonuje on jako opowieść.

Ghostweight[16] autorstwa Yoon Ha Lee jest bardziej ortodoksyjne, jeśli chodzi o upewnianie się, że czytelnik wszystko zrozumie, a chociaż historia nie jest tak rygorystycznie chronologiczna (wpływ przeszłości na bieżącą narrację jest szerszy i gwałtowniejszy niż w którymkolwiek z trzech omówionych tu opowiadań), to istnieje poczucie ortodoksji w działaniach autorki. Kolejny raz mamy do czynienia ze znajomą, fantastycznonaukową przyszłością wykorzystaną ponownie, choć nie w pełni przemyślaną. Kadetka w towarzystwie ducha kradnie okręt najemników, żeby wywrzeć zemstę na międzygalaktycznym imperium. Wydarzenia biegną szybko, za nimi postępują konieczne objawienia, jednak przygotowawszy sytuację, autorka zdaje się nie wiedzieć, co z nią dalej począć, a cały utwór kończy się raczej nijako.

Z sześciu opowiadań wspólnych dla zbiorów Dozoisa i Hortona jedynym niesprawiającym wrażenia, że mogłoby się znaleźć w dowolnej tego typu antologii z ostatnich dwudziestu czy trzydziestu lat, jest Zapach pomarańczowych gajów[17] Laviego Tidhara. Jest to ponadto jedyny tekst o nietypowej strukturze. Narracja płynnie przechodzi od wydarzeń minionych do obecnych w Izraelu bliskiej przyszłości, gdzie ocalanie wspomnień za pomocą nowoczesnej techniki ma przykre skutki dla następnych pokoleń. Ostatecznie nie jestem pewien, czy historia ta naprawdę osiąga zamierzony efekt, ale opowiedziana jest z werwą i świeżością, a przede wszystkim posiada cechę, której brakuje zbyt wielu utworom z tych zbiorów: funkcjonuje w głębokim sprzęgnięciu ze światem przedstawionym. Prawdopodobnie nie jest do końca przypadkiem, że Lee i Tidhar, razem z Aliette de Bodard, należą do wyłaniającego się pokolenia pisarzy lubujących się w fantastyczności (ich utwory skłaniają się bardziej ku fantasy niż science fiction), którzy w większości mieszkają lub mieszkali w Ameryce albo wychowali się w Wielkiej Brytanii, ale których pochodzenie nie jest w prostej linii angloamerykańskie. Wśród innych przykładów można wymienić Shwetę Narayan (autorkę Pishaacha w zbiorze Nebuli) i Amal El-Mohtar (autorkę The Green Book[18], także w zbiorze Nebuli). Nie chciałbym egzotyzować tego, co robią, warto jednak zauważyć, że ich nieco swobodne podejście do tradycji anglojęzycznego SF i fantasy potrafi w najlepszym wypadku zaowocować jednymi z wyrazistszych przykładów dzisiejszej fantastyki.

*

Pozostało nam jeszcze 25 tekstów z antologii Dozoisa i 16 z Hortona, o których nadal nie wspomniałem. Niewątpliwie nawet w omówieniu tych rozmiarów podejmowanie się wyliczenia wszystkiego byłoby zbędne. Prawda jest taka, że większość zebranych tu historii jest przeciętna i zaskakuje jedynie tym, że ktoś mógłby uważać je za godne umieszczenia w antologii typu Best of the Year. Teksty takie jak A Soldier of the City Davida Molesa, Digging[19] Iana McDonalda i A Response from EST17 Toma Purdoma (wszystkie w zbiorze Dozoisa) albo The Sandal-Bride[20] Genevieve Valentine, The Sighted Watchmaker[21] Vylar Kaftan i The Silver Wind[22] Niny Allan (wszystkie z Hortona) to świetnie napisane i same w sobie zajmujące opowiadania, ale nie ma w nich niczego wyjątkowego, niczego co odkryłoby przed nami nowe horyzonty, próbowało zrobić coś świeżego czy zaskakującego z pospolitego surowca, jakim jest science fiction lub fantasy. W zasadzie to nie sprzeciwiam się ich obecności w antologii typu Best of the Year, ale też nie byłbym zdziwiony ich brakiem.

Oczywiście, nie zawsze jestem niezawodnym sędzią w tych sprawach. The Copenhagen Interpretation[23] Paula Cornella (u Dozoisa) otrzymało wystarczające poparcie, by zdobyć nagrodę BSFA za opowiadanie, mimo to jednak wydaje mi się ono jednym z najsłabszych we wszystkich omawianych zbiorach. To kolejna z tych opowieści, w których wszystko może się wydarzyć za sprawą autorskiego zarządzenia, co oznacza, że pod dość krzykliwą powierzchnią nie skrywa się żadna prawdziwa treść, żadna głębia.

Są i inne historie, które nie zasługują na miejsce w tak rzekomo kanonicznych antologiach. My Chivalric Fiasco George'a Saundersa i The Last Sophia[24] C.S.E. Cooney (obie u Hortona), The Dala Horse[25] Michaela Swanwicka i The Vicar of Mars[26] Gwyneth Jones (obie u Dozoisa) – wszystkie one zdają się do bólu przewidywalne i nie wywierają na tyle dużego wrażenia, by skutecznie przykuć uwagę czytelnika. Zaliczające się do fantasy Fields of Gold[27] Rachel Swirsky (u Hortona) to odpowiednik Dolly Elizabeth Bear, czyli celowe zawracanie ku starej, bezpiecznej, znajomej formule. W tym wypadku bohater odkrywa, że życie pozagrobowe jest imprezą w bezkresnej przestrzeni, gdzie spotyka się wszystkich, których się znało. Podobnie jak u Bear, tak i tu problem nie polega na tym, że to słabe opowiadanie, a na tym, że to stara historia, którą czytaliśmy już niezliczoną ilość razy.

Porażki te są jednak równoważone przez opowiadania, które zdają się obierać nowe kierunki. Po apokalipsie[28] autorstwa Maureen F. McHugh wygląda trochę jak brytyjska historia katastroficzna z lat 50., przeniesiona na grunt dzisiejszej Ameryki, co już samo w sobie jest niespodziewane. Ten rodzaj powolnej ekonomicznej i społecznej zapaści był w dużej mierze nieobecny w amerykańskim SF (które preferowało gwałtowny wstrząs katastrofy jądrowej), tak więc napotkanie go tutaj, zwłaszcza w tak pięknie napisanym utworze, z jakiegoś powodu robi zaskakujące wrażenie.

Wpływ lat 50. widać również w The Incredible Exploding Man Dave'a Hutchinsona – w tym wypadku to brytyjski autor bierze się za amerykańskie komiksy. Choć klasyczny schemat podpowiada, że nuklearna awaria powinna nagle obdarzyć postać supermocami, tutaj taki wypadek wyzwala głównego bohatera spod jarzma czasu. Mimo spoglądania wstecz, jest to historia opowiedziana z wigorem, tak odległym od dość sfatygowanego oblicza wielu zebranych tu tekstów – i to właśnie czyni ją świeżą i zajmującą.

Pug Theodory Goss (u Hortona) sięga jeszcze dalej w przeszłość po swój wzorzec. Jest to historia o podróży w czasie, która mogłaby powstać mniej więcej w czasach Jane Austen. Ostatnio Austen stała się dla fantastów ulubionym źródłem nawiązań – od opowiadań Susanny Clarke po niekończące się mash-upy o tytułach w stylu "Opactwo-Northanger-i-Dalekowie" – tak więc nie jest to utwór chwalebnie oryginalny, zdaje się też w pewnym momencie tracić impet. Niemniej to jeden z lepszych tutaj tekstów.

Jest też, oczywiście, Kelly Link, która już ugruntowała swoją pozycję wśród najwspanialszych amerykańskich autorów opowiadań. The Summer People (u Hortona) to być może nie jest Link na pełnych obrotach (historia nie gubi się we własnych splotach, chociaż pełno tu niewyjaśnionych wątków), pojawia się też niespodziewane odczucie przebywania na znajomym terenie, jako że jest to historia o czymś osobliwym w domu w leśnej głuszy.
Autorka jednak wciąga nas w swoją opowieść, jak gdyby ktoś mówił bezpośrednio do nas, przekazując coś ważnego. To zaś wzbogaca utwór o poczucie pilności oraz istotności, którego prawie całkiem pozbawiona jest reszta tekstów z tych antologii.

*

Gdybym miał przejrzeć zbiory Dozoisa i Hortona i ograniczyć wybór tylko do tych opowiadań, które wydają się naprawdę warte zaliczenia do najlepszych, jakie w ubiegłym roku zrodziła fantastyka (Valente, Schroeder, McHugh, Hutchinson, Johnson, Goss, Link, Parker, może Tidhar), nie zbliżyłbym się do objętości choćby jednej z tych książek. Nawet wtedy we wszystkich tekstach pobrzmiewałaby nuta przeszłości – wrażenie, że gatunek drepcze w miejscu, zbierając lśniące relikty własnej długiej historii, jakby to były znakomite nowe pomysły.

W antologii Nebuli natomiast znajduje się przedruk opowiadania z 1972 roku, And I Awoke and Found Me Here on the Cold Hill's Side Jamesa Tiptree'ego, Jr. (w związku z pośmiertnym przyznaniem jej Solstice Award za istotny wpływ na pole SF). Jak wiele opowiadań Tiptree'ego, to również dotyczy współżycia z Innym, zaś jego konstrukcja naśladuje – jak sugeruje tytuł – La Belle Dame sans Merci Johna Keatsa. Jednakże historia ta cechuje się dużo większą żywotnością niż którakolwiek inna z tych trzech antologii. Jest przepojona uczuciem straty, smutkiem i porażką, traktuje o ludziach upokorzonych przez swoje seksualne potrzeby, skonsternowanych w przyszłości, w której żyją. Nadal jednak zajmuje się tą przyszłością tak, jakby miała dla nas znaczenie tu i teraz. Jest to opowiadanie napisane w czasach, gdy science fiction mogła spojrzeć w przyszłość i ujrzeć świat groźny i niepokojący, ale mimo wszystko fascynujący. I to właśnie owa fascynacja sprawia, że opowiadanie robi wrażenie nowszego oraz bardziej ważkiego od któregokolwiek z opowiadań napisanych 40 lat później.

Ten jeden utwór rzuca światło na wyczerpanie, które, jak się zdaje, ogarnęło SF i fantasy, poczucie, że do przyszłości należy podchodzić ze znużeniem, ponieważ już ją sobie wyobraziliśmy i zużyliśmy wszystko, co było nowe i błyskotliwe. Sądząc po tych trzech książkach, fantastyka obawia się teraz angażować w to, co niegdyś czyniło ją nowatorską, zamiast tego zwracając się wstecz, ku temu, co było wcześniej. Możemy bawić się detalami, ale wygląda na to, że nikt nie wykazuje zbytniego zainteresowania odnowieniem gatunku.

ˆ© Paul Kincaid. Pierwotnie opublikowano w Los Angeles Review of Books.
 


1.  W.B. Yeats, Drugie przyjście, fragment w przekładzie Stanisława Barańczaka (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza)
2.  Dolly w formie audio (po angielsku) można odsłuchać na stronie StarShipSofa (jeżeli jakiś utwór ukazał się w Polsce lub można się z nim zapoznać w sieci, to tutaj o tym informujemy)
3.  Bezszelestnie i bardzo szybko ukazało się w FWS 3/2012, a w oryginale utwór można przeczytać na stronie magazynu Clarkesworld
4.  Widows in the World można przeczytać na stronie magazynu Strange Horizons
5.  Choose Your Own Adventure można przeczytać na stronie Fantasy Magazine
6.  That Leviathan, Whom Thou Hast Made w formie audio (po angielsku) można odsłuchać na stronie StarShipSofa
7.  Orzeł adacki znalazł się w antologiach Kroki w nieznane 2012 oraz Chodząc nędznymi ulicami
8.  The Sultan of the Clouds – fragment opowiadania można przeczytać na stronie magazynu Asimov's
9.  Arwy ukazały się w NF 5/2011, a po angielsku opowiadanie można przeczytać na stronie magazynu Lightspeed
10.  The Lady Who Plucked Red Flowers beneath the Queen's Window można przeczytać na stronie magazynu Subterranean Press
11.  Dom Jaguara pogrążony w cieniu publikowaliśmy w czerwcu 2011 r.
12.  A Small Price to Pay for Birdsong można przeczytać na stronie magazynu Subterranean Press
13.  plik zawierający The Man Who Bridged the Mist można pobrać ze strony autorki
14.  The Choice – fragment opowiadania można przeczytać na stronie magazynu Asimov's
15.  plik z opowiadaniem Canterbury Hollow można pobrać ze strony Suvudu
16.  Ghostweight można przeczytać na stronie magazynu Clarkesworld
17.  Zapach pomarańczowych gajów ukazał się w FWS 1/2013, a w oryginale utwór można przeczytać na stronie magazynu Clarkesworld
18.  The Green Book można przeczytać na stronie Apex Magazine
19.  Digging w formie audio (po angielsku) można odsłuchać na stronie StarShipSofa
20.  The Sandal-Bride można przeczytać na stronie Fantasy Magazine
21.  The Sighted Watchmaker można przeczytać na stronie magazynu Lightspeed
22.  plik z opowiadaniem The Silver Wind można pobrać ze strony wydawcy magazynu Interzone
23.  plik z opowiadaniem The Copenhagen Interpretation można pobrać ze strony magazynu Asimov's
24.  The Last Sophia można przeczytać na stronie magazynu Strange Horizons
25.  The Dala Horse można przeczytać na stronie Tor.com
26.  The Vicar of Mars w formie audio (po angielsku) można odsłuchać na stronie StarShipSofa
27.  Fields of Gold można przeczytać na stronie Tor.com
28.  opowiadanie Po apokalipsie (After the Apocalypse) jest częścią zbioru o tym samym tytule; jego publikację zapowiedziała Replika

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~Beatrycze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Ciekawy artykuł. Inicjatywa godna pochwały.
Zastanawiam się nad tezami Kincaida, ale trudno mi polemizować, bo nie znam się na fantastyce tak, jak on.
Cóż - prawda wydaje mi się trywialna. Po prostu na świecie żyje mnóstwo ludzi - ilość pisarzy jest zatem większa i coraz trudniej wymyślić coś nowego.



06-02-2013 11:47
baczko
   
Ocena:
+1
Ogólnie zgadzam się z Kincaidem, że szczególnie science fiction zaczyna zjadać własny ogon, tym bardziej, że znaczną część wymienionych przez niego tekstów czytałem.

Dodatkowo jestem świeżo po lekturze "Kroków w nieznane 2012" i wrażenie, że jeżeli to były 'jedne z najlepszych opowiadań', to trochę mi smutno.
06-02-2013 13:09
~Fantasta

Użytkownik niezarejestrowany
    Ktos powiedzial do sluchu
Ocena:
0
Autor zapewne oberwał za swoje tezy. Lema, za pojechanie amerykanskiej fantastyki w ksiazce Fantastyka i futurologia, wyrzucili z amerykanskiego zwiazku pisarzy sf & f.
07-02-2013 12:08
~lemon

Użytkownik niezarejestrowany
    @Fantasta
Ocena:
+1
Nic mi nie wiadomo o tym, że Kincaid oberwał. Ba, nominowali go do BSFA za ten artykuł. A krytykuje nie tylko fantastykę amerykańską.

Co do Lema, zamiast siać plotki, odsyłam po fakty, choćby do Encyklopedii Fantastyki.
07-02-2013 14:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.