» Recenzje » Call of Duty: Black Ops

Call of Duty: Black Ops


wersja do druku

Su(c)k(ces) mimo wszystko

Redakcja: Katarzyna 'Bagheera' Bodziony

Call of Duty: Black Ops
Recenzja kampanii dla jednego gracza autorstwa Gonza

Wydana już ponad 3 lata temu czwarta część Call of Duty wstrzyknęła w skostniałą serię świeżą krew. Przerzucenie amerykańskich wojaków z realiów II wojny światowej we współczesny teatr działań odmłodziło cykl. Nasycenie gry niespotykaną wcześniej w grach Activision ilością spektakularnych akcji ułatwiło odniesienie sukcesu. O ile Modern Warfare było powiewem świeżości, o tyle jego kontynuacja bazowała raczej w udany sposób na sprawdzonych patentach, nowatorstwo ograniczając raczej do kontrowersyjności niektórych rozwiązań fabularnych. Seria zaczęła tuptać w miejscu, a - jak mówi jedna z wojennych maksym – kto nie maszeruje, ten ginie.

Najnowsze dziecko Activision zapowiadane było niemal jako przełom na miarę Modern Warfare. Osadzenie akcji w okresie Zimnej Wojny działało na wyobraźnię. Uczynienie głównymi bohaterami nowej odsłony cyklu jegomościów z działających w cieniu oddziałów specjalnych podsycało oczekiwania. Zapowiadał się dobrze doprawiony krwisty befsztyk. Niestety, jak to zwykle w takich sytuacjach, dostaliśmy wysuszonego mieloniaka z mikrofali, dla niepoznaki polanego keczupem i posypanego chilli.

Zastanawiając się co złego mogę zarzucić Black Opsom, wychodziło mi, że niewiele, ponad błędy którymi seria skażona była od początku. Co dobrego ? Problem polega na tym, że tu wyliczyć mogę jeszcze mniej. I w tym chyba właśnie tkwi problem. Activision, zamiast silić się na podtytuł, mogło po prostu zatytułować ostatnią część Call of Duty 2010 i nikt by się nie zdziwił. Malkontenci mojego pokroju nie czuli by się przynajmniej robieni w balona tytułem sugerującym coś nowego.

Black Ops nie jest wtórne totalnie, ale wydaje się zachowawczo trzymać sprawdzonych patentów, nie wykorzystując potencjału świeżych pomysłów. Przeniesienie historii w okres Zimnej Wojny to świetny manewr. W końcu były to czasy ciekawe aż za bardzo, działo się wtedy dużo. Można było pokusić się o rzucenie graczy na zaplecze zdecydowanie większej ilości kontrowersyjnych, historycznych operacji. Obiecywano specjalne wyposażenie oddziałów specjalnych. Szkoda jednak, że w efekcie autorzy ograniczyli się do kuszy z opcjonalnymi, wybuchowymi bełtami. Spec-opsowych wariantów karabinków M-4 nie liczę, bo pojawiają się obecnie w prawie każdej grze. Spajające wszystkie misje przesłuchanie głównego bohatera to za mało, bym poczuł, że mam do czynienia z czymś świeżym.

Reszta gry to sprawdzone, uwspółcześnione Call of Duty z zegarem cofniętym o te 50 lat. Tylko że po liftingu. Siadając po raz kolejny do gry z tej serii naprawdę nie mogłem już zdzierżyć systemu checkpointów, które przesuwają tylko punkt nielimitowanego respawnu przeciwników o ileś metrów dalej. Można stać za osłoną i strzelać, i strzelać, i strzelać, a wrogowie dalej idą prosto pod lufę karabinu. Idioci... Działania przeciwników to obraza dla Sztucznej Inteligencji. Co najgorsze – jest to żmudne i męczące, bo amunicja się kończy, a końca nie widać. Często ważniejsze od strzelania i chowania za zasłonami jest szybkie przemykanie pod gradem kul przed siebie, byle zaliczyć checkpointa. O ile się wie gdzie jest. Gorzej, jak ginie się co chwilę, wrogowie napierają, a gdzie zapisywany jest kolejny checkpoint – nie wiadomo. Po 7 latach, grając w 7 część cyklu, zwyczajnie mam już tego dość. Gra ma mnie bawić, wsiadać mi na ambicję, ale nie frustrować idiotycznym już dziś pomysłem z niepowstrzymaną nawałą kaczek do odstrzału, która się cofnie, gdy ja wejdę za właściwy zakręt. Samo strzelanie jest co prawda satysfakcjonujące, ale bywały liczne momenty gdy zgrzytałem zębami, kląłem i walczyłem z ochotą rozbicia pada o ścianę. Dobrze, że przynajmniej kampania, jak to zwykle, była nieprzyzwoicie krótka.

Na osłodę i dla urozmaicenia dołożono parę sekwencji z użyciem pojazdów, w tym lot helikopterem. Może i śmigłowcem lata się inaczej niż biega z kałasznikowem, ale pojedynek z dwoma innymi zwalistymi maszynami prującymi do mnie z rakiet jakoś ani mnie nie odprężył, ani nie ubawił. Po zobaczeniu jak druga maszyna wybucha w kłębie dymu, nie czułem satysfakcji, cieszyłem się tylko, że mam to już z głowy i mogę lecieć dalej.

Jestem tendencyjny, gdyż gra mnie zmęczyła, ale ma też ona swoje mocne momenty, jak na przykład 'wielka ucieczka' z gułagu w stylu Steve'a McQueena, na motorze. Byłbym jednak pod dużo większym wrażeniem, gdybym nie znał z poprzednich części podobnej sekwencji ucieczki, tylko że na śnieżnych skuterach. Niestety, Black Opsom brakuje właśnie mocnych akcentów na miarę poprzedniczek. Nie zapomnę z pierwszego Modern Warfare gęstego klimatu skradania się snajperem po mieście opuszczonym po katastrofie elektrowni w Czarnobylu. Część druga zapisała się w mej pamięci szybkim przedzieraniem się przez ciasne i niebezpieczne uliczki faweli w Rio. Nowe CoD? Chyba najlepiej zapamiętałem ostrzał wietnamskich lepianek z łodzi patrolowej z „Sympathy for the Devil” Stonesów w tle, ale to raczej zasługa piosenki, przyprawiającej Wujkowi Samowi szatańską gębę. Były strzelaniny na okręcie, ale to już kiedyś przerabiałem. Były strzelaniny w kompleksach przemysłowych, ale to banał. Było też sporo strzelania w Wietnamie, które też już w paru grach zaliczyłem. Niestety, w Black Ops brak pomysłów fabularnych które przykuwały by uwagę, robiły wrażenie i zatrzymywały na chwilę gracza zajętego gonitwą do następnego checkpointu. Nawet jeśli takie pomysły się pojawiają, to są co najwyżej nieświeżą czkawką po znanych rozwiązaniach.

Przekazanie cyklu pod skrzydła studia Treyarch to dla mnie ze strony Activision strzał w stopę, albo przynajmniej duży palec u nogi. Efektem nie jest gra zła, ale na pewno zachowawcza i odtwórcza, w dodatku marnująca swój własny, dość duży potencjał. Klimat zimnej wojny aż się prosił o eksploatację ostrzejszą niż Zatoka Świń czy przesłuchanie głównego bohatera, rozgrywane tak naprawdę głównie pod mocny strzał, który następuje w finale. Są cytaty z wojennego kina akcji, ale jeszcze więcej pojawia się powtarzania już ogranych chwytów. System 'biegnij do checkpointu, bo hordy Cię rozdepczą' jest stary jak świat i męczy. Jeśli chodzi o intensywność czy rozmach, to skryptowane, spektakularne zwroty akcji nie umywają się do tych z poprzednich części. Nie jest ani źle, ani ubogo, ale to znowu ta sama Fifa. Przepraszam. To samo Call of Duty. Ale z innymi zawodnikami, bo nastąpiły przetasowania klubowe. Jak co roku.

Zastanawiając się, skąd moja niechęć do flagowej serii Activision, mam wątpliwości – czy to Black Opsi mnie aż tak zawiedli i zmęczyli, czy może działa niechęć do szefującego korporacji Roberta Koticka, spowodowana jego pełnymi buty i ociekającymi pazernością wypowiedziami? Na pewno swoje zrobiła wtórność cyklu, który nie zmienia się, bo po co kombinować i odstraszać hardkorowych fanów? Mimo wszystko jednak wrogiem dobrego jest lepsze. W zestawieniach podsumowujących miniony rok w kategorii strzelanin króluje Bad Company 2, które może nie odnotowało sprzedaży zbliżonej do konkurencji, ale stawia na nowe pomysły, które doceniono. Za parę lat sama marka i nowa fabuła, w której jankesi znowu kiedyś tam ratują świat mogą nie wystarczyć, by kolejne Call of Duty zamiotło rynkiem. Bo bez jakichkolwiek odważnych ruchów do przodu tu się nie obędzie. Bez tego Bobby Kotick obudzi się za te parę lat zdziwiony. Z ręką. Wiecie gdzie.

Ocena: 5/10


Recenzja trybu wieoloosobowego autorstwa Qrchaca


Od lat o prymat na rynku FPSów walczą głównie dwie marki: Medal of Honor i Call of Duty. Oprócz nich jedynym tak naprawdę liczącym się graczem jest jeszcze Battlefield i nie zanosi się, aby w niedługim czasie miało się to zmienić. Dlatego premiera którejkolwiek z owych serii zawsze budzi wiele emocji. Przy najnowszej odsłonie CoD nie mogło być inaczej.


Samotny wilk

Tryb dla pojedynczego gracza jest jednym z lepszych, jakie ukazały się w tym segmencie gier w ostatnim czasie. Przede wszystkim jeśli chodzi o fabułę. Jest po prostu rewelacyjna i wciągnęła mnie bardzo szybko. Okres zimnej wojny, walki wywiadów, tajnych operacji sprawdził się rewelacyjnie. Trochę gorzej było z samym gameplayem, gdyż tutaj nie dostaliśmy praktycznie niczego nowego, a główną zasadą jaka przyświecała twórcom było więcej wszystkiego: wybuchów, wrogów, akcji, etc. Przy okazji gra na Veteranie całkiem nieźle przygotowuje do rozgrywki sieciowej. A fragment, gdzie płyniemy łodzią, a w tle słyszymy Rolling Stonesów... bezcenne (za całą resztę zapłacisz krwią, potem i przekleństwami).

Jednak zanim w pełni przejdę to mordowania ludzi po drugiej stronie kabla, muszę powiedzieć jeszcze o dwóch trybach: arkadowym ZORKu oraz Zombie Mode. Ten pierwszy jest całkiem sympatyczną grą arkadową, która pozwala wybijać chordy nieumartych, a jakżeby inaczej, zbierać przedmioty i ogólnie cofnąć się do starych dobrych czasów, gdzie przesiadywało się dużo czasu w salonach z automatami. Może nie kupiłbym go jako oddzielnego tytułu (szczególnie mając do dyspozycji Dead Nationa), ale jako dodatek i odskocznia od głównej gry sprawdza się dobrze.

Normalny tryb Zombie to już zupełnie inna sprawa. Wszyscy, którzy mięli styczność z poprzednimi odsłonami CoD, zapewne poświęcili mu kilka dłuższych chwil i wiedzą z czym to się je. Mamy lokację, którą atakują nieprzeliczone rzesze indywiduów pragnących naszej szarej materii, a my musimy odeprzeć ich atak, barykadując drzwi, otwierając nowe pomieszczenia i oczywiście eksterminując zombiaki na wszelkie możliwe sposoby. W końcu wszyscy to kochamy, szczególnie nasze własne mózgi, i z chęcią ich bronimy. Niestety wybijanie ‘żywych inaczej’ w pojedynkę to dość żmudne zajęcie, do tego szybko się nudzi, i żeby nie rzucić tego w diabły należy poszukać innych podobnych nam desperatów. Tutaj zabawa jest już dużo lepsza i gwarantuje kilka naprawdę fajnych przeżyć.


Umarli to nie wszystko

Nie jest to jednak główny czynnik przyciągający ludzi do CoDa, gdyż jest nim tryb wieloosobowy. Potwierdzają to dane ujawnione przez dewelopera odnośnie ilości wejść na serwery. Sam dość mocno czekałem na możliwość sprawdzenia tego, co przygotowano dla wirtualnych żołnierzy. Pierwszym co szybko zauważamy jest sposób rozwoju postaci. Najpierw rzuca się w oczy fakt, że oprócz doświadczenia otrzymujemy też wirtualne pieniądze (zwane tutaj Cod points) i to właśnie za nie będziemy kupować nowe bronie, kamuflaże, perki i wszystko inne, co może okazać się krytyczne dla naszej postaci. Ciekawym zabiegiem jest to, że możemy zwiększyć ilość możliwych do zdobycia punktów robiąc dodatkowe zakłady. Przed rozpoczęciem rozgrywki możemy postawić określoną liczbę punktów na to, że coś zrobimy lub nie. Oczywiście jeśli tego nie osiągniemy, to tracimy wszystko co postawiliśmy. O tak, tutaj legalne jest nie tylko mordowanie, ale i hazard.

Mam też dobrą wiadomość dla wszystkich dopiero rozpoczynających zabawę w sieciowe wojny. Dostępny jest tutaj tryb treningowy i działa naprawdę dobrze. Co ważniejsze, pozwala on rozwijać postacie niezależnie od oficjalnych rozgrywek i oferuje nie tylko walkę przeciwko botom, ale z/lub przeciwko przyjaciołom. Jak to się mówi: trening czyni mistrza.

Sama rozgrywka, podobnie jak tryb dla pojedynczego gracza, nie zaskakuje niczym, ani pozytywnie ani negatywnie. Ludzie z Activision wzięli sobie do serca niektóre uwagi odnośnie tego, co było nie tak w poprzedniej odsłonie serii i rozgrywka nabrała bardziej taktycznego wymiaru, co uważam za krok w dobrym kierunku. Wirtualni wojownicy mają tutaj dostępne klasyczne rozgrywki takie jak Deathmach, Team Deathmach, czy Dominację. Ciekawie zaczyna się robić dopiero gdy wejdziemy w hazardową część gry - tzw. Grę o kasę. W tym miejscu zaczynamy dostrzegać to, co odróżnia Black Ops od konkurencji. Gracze ustalają stawki jakie chcą zaryzykować, zasady gry i zaczynają zabawę. Najbardziej przypadła mi do gustu Zabawa bronią, gdzie wszyscy zaczynają z pistoletem w ręce, a każdy zabity przeciwnik daje lepszą broń. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że pomimo początkowej fascynacji, nawet ten tryb nie potrafił zatrzymać mnie przy konsoli na dłużej.


Więcej niż przeciętna

Call of Duty: Black Ops jako tytuł sieciowy jest na pewno pozycją ciekawą i wybijającą się nad większość konkurencji. Ekipa z Treyarch wykazała się ciekawym spojrzeniem na ludzką psychikę i wykorzystała jedną z naszych licznych słabości: żyłkę hazardzisty. Na szczęście dla mnie mam na tyle silną słabą wolę, że nie wpadłem w ten nałóg i nadal cieszę się pewną ilością punktów CoD. Tak naprawdę najnowsza odsłona serii Activision ma tylko jeden, ale za to znaczący minus – nie jest to Battlefield i trochę mu do niego brakuje. Tym optymistycznym stwierdzeniem uważam recenzję za skończoną. Teraz mogę z czystym sumieniem odłożyć Black Ops na półkę i nakarmić moją konsolę płytą z napisem Bad Company 2.

Ocena 7/10
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
7.75
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Call of Duty: Black Ops
Seria wydawnicza: Call of Duty
Producent: Treyarch
Wydawca: Activision
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 9 listopada 2010
Data premiery (Polska): 9 listopada 2010
Platformy: Xbox 360, PS3, Nintendo Wii, Nintendo DS
Strona WWW: www.callofduty.com



Czytaj również

Call of Duty: Black Ops 4
Zmiana paradygmatu
- recenzja
Call of Duty: Black Ops
wideorecenzja na PolterTV
- recenzja

Komentarze


~loud&happy

Użytkownik niezarejestrowany
    super
Ocena:
0
Świetna recenzja. Od początku zastanawiałem się czy w Black Opsie zobaczymy coś nowego i niestety moje wcześniejsze obawy spełniły się. Po MW2 czułem naprawdę duży niedosyt i teraz cieszę się, że nie kupiłem najnowszego COD'a.
Świetna robota Panowie!!
20-05-2011 22:27

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.