23-05-2012 18:40
Gotta catch’em all!
W działach: geeky | Odsłony: 3
Nigdy, nawet dziecięciem będąc, nie spędzałam zbyt wiele czasu przy komputerze - przynajmniej nie na graniu, bo należę jeszcze do tego pokolenia, które wolało bawić się na zewnątrz i na tyle często wychodziło na dwór, żeby nie wpadać w panikę na widok drzewa. Z drugiej strony, od zawsze świetnie radziłam sobie z ustalaniem priorytetów i doskonale widziałam, że bieganie po okolicznych chaszczach nigdy nie będzie ważniejsze od Sailor Moon i Pokemonów. Toteż do domu zawsze wracałam z iście wojskową punktualnością, by zasiąść przed telewizorem i przez kolejnych dwadzieścia minut w pełni koncentrować się na przygodach najpierw Usagi, później Goku, a wreszcie Asha i jego elektrycznego chomika, Pikachu.
Kieszonkowe potwory pojawiły się w Polsce, kiedy byłam w podstawówce i z miejsca podbiły serca dzieciaków z mojej szkoły. Oczywiście, było kilka dziewczynek, które zbyt wcześnie odkryły swoją kobiecość i czuły się zmuszone do ignorowania tego zjawiska, tym samym pozbawiając się istotnego elementu dzieciństwa, większość jednak zgodnie emocjonowała się wydarzeniami z anime. Ja, rzecz jasna, również. Pokemony nie tylko zmusiły mnie nie tkwienia przed telewizorem w słoneczne dni, lecz również sprawiły, że zaczęłam opychać się chipsami, by zebrać wszystkie tazo, a moim pokoju pojawiły się plakaty z setkami sympatycznych stworków. Wprawdzie nie posiadałam Game Boya, jednak jakiś czas później dowiedziałam się o istnieniu emulatorów, co sprawiło, że na dobre pogrążyłam się w pokeszaleństwie.
Udało mi się nie zapomnieć jak wygląda słońce chyba tylko dlatego, że drogę z domu do szkoły odbywałam na piechotę.
Rzecz jasna, pokemonowy szał nie trwał wiecznie, a kiedy przeminął wyrzuciłam Charmandera ze swego serca - on i jego uroczy kumple zostali zepchnięci z piedestału. Gromadzone w bólach (brzucha, oczywiście) tazo zostały schowane głęboko w szafie, okazało się, że pod plakatami znajduje się zupełnie ładna tapeta, a przebywanie na świeżym powietrzu może być przyjemniejsze od podróżowania po wirtualnym świecie Pokemonów.
Aż do teraz.
Jeśli ktoś z Was zastanawiał się, dlaczego ostatnio nie widać mnie w Internecie, właśnie uzyskał odpowiedź na nurtujące go pytanie. Krótka rozmowa o dziecięcych fiksacjach sprawiła, że Pokemony - za pośrednictwem gry - triumfalnie powróciły do mojego życia. Zaczęłam, oczywiście, z Charmanderem, który jednak zdążył już przejść dwie ewolucje i zmienić się w niemal równie uroczego Charizarda. Ten zaś jest na 37 poziomie i wciąż rośnie, nie pozwalając mi oderwać się od komputera. Obiecywałam sobie, że tym razem nie wciągnę się tak bardzo, jednak siiła nostalgii za latami beztroskich zabaw jest nieprawdopodobna.
Powyższą notkę napisałam tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli - my tu gadu-gadu, a przecież wszystkie Pokemony nie złapią się same!
PS. Tak, teraz żałuję, że w liceum pozbyłam się figurek Charmandera i Pikachu. Jakże głupio zachowujemy się, kiedy “dorosłość” nagle uderza nam do głowy!
[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne.]
Kieszonkowe potwory pojawiły się w Polsce, kiedy byłam w podstawówce i z miejsca podbiły serca dzieciaków z mojej szkoły. Oczywiście, było kilka dziewczynek, które zbyt wcześnie odkryły swoją kobiecość i czuły się zmuszone do ignorowania tego zjawiska, tym samym pozbawiając się istotnego elementu dzieciństwa, większość jednak zgodnie emocjonowała się wydarzeniami z anime. Ja, rzecz jasna, również. Pokemony nie tylko zmusiły mnie nie tkwienia przed telewizorem w słoneczne dni, lecz również sprawiły, że zaczęłam opychać się chipsami, by zebrać wszystkie tazo, a moim pokoju pojawiły się plakaty z setkami sympatycznych stworków. Wprawdzie nie posiadałam Game Boya, jednak jakiś czas później dowiedziałam się o istnieniu emulatorów, co sprawiło, że na dobre pogrążyłam się w pokeszaleństwie.
Udało mi się nie zapomnieć jak wygląda słońce chyba tylko dlatego, że drogę z domu do szkoły odbywałam na piechotę.
Rzecz jasna, pokemonowy szał nie trwał wiecznie, a kiedy przeminął wyrzuciłam Charmandera ze swego serca - on i jego uroczy kumple zostali zepchnięci z piedestału. Gromadzone w bólach (brzucha, oczywiście) tazo zostały schowane głęboko w szafie, okazało się, że pod plakatami znajduje się zupełnie ładna tapeta, a przebywanie na świeżym powietrzu może być przyjemniejsze od podróżowania po wirtualnym świecie Pokemonów.
Aż do teraz.
Jeśli ktoś z Was zastanawiał się, dlaczego ostatnio nie widać mnie w Internecie, właśnie uzyskał odpowiedź na nurtujące go pytanie. Krótka rozmowa o dziecięcych fiksacjach sprawiła, że Pokemony - za pośrednictwem gry - triumfalnie powróciły do mojego życia. Zaczęłam, oczywiście, z Charmanderem, który jednak zdążył już przejść dwie ewolucje i zmienić się w niemal równie uroczego Charizarda. Ten zaś jest na 37 poziomie i wciąż rośnie, nie pozwalając mi oderwać się od komputera. Obiecywałam sobie, że tym razem nie wciągnę się tak bardzo, jednak siiła nostalgii za latami beztroskich zabaw jest nieprawdopodobna.
Powyższą notkę napisałam tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli - my tu gadu-gadu, a przecież wszystkie Pokemony nie złapią się same!
PS. Tak, teraz żałuję, że w liceum pozbyłam się figurek Charmandera i Pikachu. Jakże głupio zachowujemy się, kiedy “dorosłość” nagle uderza nam do głowy!
[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne.]
18
Notka polecana przez: Aeth Queen, Behir, Brilchan, Eva, gower, Kosmit, Kot, Krzyś, MEaDEA, nimdil, Nuriel, Petaniqua, Planetourist, Radagast Bury1, Senthe, Szponer, Xolotl, zegarmistrz
Poleć innym tę notkę