Bękarty wojny
Nowy Tarantino! Dla fanów twórczości cudownego dzieciaka popkultury Bękarty wojny to nie tylko jedna z ciekawych filmowych premier sezonu, lecz przede wszystkim z dawna wyczekiwane święto kina jedynego w swoim rodzaju. Co Tarantino zaserwował nam tym razem? Akcja filmu toczy się głównie w okupowanej przez nazistów Francji. Tytułowa grupa to amerykańscy żołnierze żydowskiego pochodzenia pod dowództwem Aldo Raine’ego (Brad Pitt), którzy działają daleko za linią frontu. Jako partyzancka bojówka zajmują się wyłącznie eksterminacją znienawidzonych nazistów. Szybko osiągają swój cel, stając się postrachem wśród funkcjonariuszy Trzeciej Rzeszy z samym Adolfem Hitlerem (groteskowy Martin Wuttke) na czele. Drugi wątek obraca się wokół Shosanny Dreyfus (Mélanie Laurent), właścicielki paryskiego kina, mającej własne powody, by nienawidzić hitlerowców. Głównym antagonistą jest Hans Landa (Christoph Waltz, nagroda w Cannes), noszący złowrogi przydomek ’łowcy Żydów‘, przebiegły SS Standartenführer.
Tarantino wielokrotnie opisywał swoje najnowsze dzieło jako "spaghetti western w scenerii Drugiej Wojny Światowej". Widz nie powinien jednak zbytnio się tym sugerować – o ile ścieżka dźwiękowa i niektóre sceny garściami czerpią z klasyków tego nurtu, to historii brakuje westernowego nerwu, bohaterów (szczególnie antagonisty) czy patosu. W twórczości Tarantino na miano westernu wciąż zasługuje przede wszystkim Kill Bill. Bękarty wojny to zaś komedia wojenna, inspirowana takimi pozycjami jak Parszywa Dwunastka czy Złoto dla zuchwałych. Żaden poprzedni film tego reżysera nie miał aż tylu scen komicznych i nie wywoływał u widowni takich wybuchów śmiechu – gagi, nawet jeżeli często oparte na starych jak świat schematach (zabawny akcent bohatera w obcym języku czy groteskowe uwielbienie Josepha Goebbelsa dla ukochanego wodza) są świetnie zagrane i napisane.
Jak na film wojenny Bękarty wojny zawierają mało scen przedstawiających fizyczne zmagania. Wynika to przede wszystkim z tego, że główną bohaterką jest panna Dreyfus, której orężem nie są karabiny maszynowe czy noże, a magia kina w czystej postaci. Podzielenie filmu na dwa wątki, wyraźnie łączące się dopiero w finale, niestety nie wypada idealnie ze względu na reżyserską manierę Tarantino, który niesłychanie rozciąga sceny. Nie ma żadnych zbędnych ujęć, również osoby, którym nie przypadły do gustu rozluźniające "gadki o niczym" z Death Proofa będą zadowolone (wszystkie takie dialogi w Bękartach wojny podszyte są ogromną dawką napięcia). Niestety nawet w stupięćdziesięciotrzyminutowym filmie nie zmieściło się dostatecznie dużo piętnastominutowych scen, w jakich gustuje reżyser. Wyraźnie zabrakło rozwinięcia wątku samych Bękartów, które pozwoliłyby nam lepiej poznać tę kolorową zgraję (niektóre tego typu sceny zostały z filmu wycięte). Chętnie obejrzałbym dłuższą (reżyserską?) wersję.
Na pewno dla nikogo nie będzie zaskoczeniem mój zachwyt dla kunsztu, z jakim Tarantino posługuje się obrazem i dźwiękiem. Sceny wyglądają kapitalnie, a ścieżka dźwiękowa (choć wykorzystywana stosunkowo oszczędnie) potrafi błyskawicznie podkreślić napięcie czy odpowiedni klimat. Film nie jest bardzo brutalny, choć występuje estetyzacja przemocy, która może razić niektórych widzów. Bardzo ciekawym motywem jest niemiecki film propagandowy przedstawiający samotnego snajpera zabijającego setki wrogich żołnierzy pokazywany na ekranie paryskiego kina panny Dreyfus. Budzi on dziecięcą radość samego Führera. Można tu dopatrywać się autoironii – tak widzowie, jak i Tarantino świetnie bawią się przecież jatką podobnej skali, nawet jeżeli znacznie lepiej wyreżyserowaną.
Tarantino uwielbia czerpać z popkultury, dlatego film, którego akcję umieszczono w poprzedniej epoce musiał być dla niego pewnym wyzwaniem. Mimo, że reżyser odrobił lekcje i poznał klasyczne kino lat 20. czy 30., nie mógł przecież oczekiwać tego samego od masowej widowni. Muszę przyznać, że niektóre postaci, o których wspominali bohaterowie są mi nieznane, nie utrudniało to jednak odbioru obrazu. Najważniejszą postacią fikcyjną, o której rozmawiają bohaterowie, jest przecież King Kong, istniejący w naszej świadomości do dzisiaj.
Jeżeli w Bękartach wojny można dopatrywać się jakiegoś przesłania, to będzie to uwielbienie Tarantino dla wielkiej sztuki kina, która gromi hitlerowców znacznie skuteczniej niż proste chłopaki z karabinami. Paradoksalnie nie sławi wojny (czy nawet "dobrych" żołnierzy), a raczej samo zjawisko filmu, w tym wojennego.
Przede wszystkim jednak Bękarty wojny to świetnie nakręcony, zagrany i ujmujący wizualnie film - pozycja obowiązkowa dla wszystkich poza zaprzysięgłymi antyfanami reżysera. Można dopatrywać się w nim większych lub mniejszych wad, przez które nie jest to arcydzieło na miarę Pulp Fiction, ale naprawdę niewiele mu brakuje.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tarantino wielokrotnie opisywał swoje najnowsze dzieło jako "spaghetti western w scenerii Drugiej Wojny Światowej". Widz nie powinien jednak zbytnio się tym sugerować – o ile ścieżka dźwiękowa i niektóre sceny garściami czerpią z klasyków tego nurtu, to historii brakuje westernowego nerwu, bohaterów (szczególnie antagonisty) czy patosu. W twórczości Tarantino na miano westernu wciąż zasługuje przede wszystkim Kill Bill. Bękarty wojny to zaś komedia wojenna, inspirowana takimi pozycjami jak Parszywa Dwunastka czy Złoto dla zuchwałych. Żaden poprzedni film tego reżysera nie miał aż tylu scen komicznych i nie wywoływał u widowni takich wybuchów śmiechu – gagi, nawet jeżeli często oparte na starych jak świat schematach (zabawny akcent bohatera w obcym języku czy groteskowe uwielbienie Josepha Goebbelsa dla ukochanego wodza) są świetnie zagrane i napisane.
Jak na film wojenny Bękarty wojny zawierają mało scen przedstawiających fizyczne zmagania. Wynika to przede wszystkim z tego, że główną bohaterką jest panna Dreyfus, której orężem nie są karabiny maszynowe czy noże, a magia kina w czystej postaci. Podzielenie filmu na dwa wątki, wyraźnie łączące się dopiero w finale, niestety nie wypada idealnie ze względu na reżyserską manierę Tarantino, który niesłychanie rozciąga sceny. Nie ma żadnych zbędnych ujęć, również osoby, którym nie przypadły do gustu rozluźniające "gadki o niczym" z Death Proofa będą zadowolone (wszystkie takie dialogi w Bękartach wojny podszyte są ogromną dawką napięcia). Niestety nawet w stupięćdziesięciotrzyminutowym filmie nie zmieściło się dostatecznie dużo piętnastominutowych scen, w jakich gustuje reżyser. Wyraźnie zabrakło rozwinięcia wątku samych Bękartów, które pozwoliłyby nam lepiej poznać tę kolorową zgraję (niektóre tego typu sceny zostały z filmu wycięte). Chętnie obejrzałbym dłuższą (reżyserską?) wersję.
Na pewno dla nikogo nie będzie zaskoczeniem mój zachwyt dla kunsztu, z jakim Tarantino posługuje się obrazem i dźwiękiem. Sceny wyglądają kapitalnie, a ścieżka dźwiękowa (choć wykorzystywana stosunkowo oszczędnie) potrafi błyskawicznie podkreślić napięcie czy odpowiedni klimat. Film nie jest bardzo brutalny, choć występuje estetyzacja przemocy, która może razić niektórych widzów. Bardzo ciekawym motywem jest niemiecki film propagandowy przedstawiający samotnego snajpera zabijającego setki wrogich żołnierzy pokazywany na ekranie paryskiego kina panny Dreyfus. Budzi on dziecięcą radość samego Führera. Można tu dopatrywać się autoironii – tak widzowie, jak i Tarantino świetnie bawią się przecież jatką podobnej skali, nawet jeżeli znacznie lepiej wyreżyserowaną.
Tarantino uwielbia czerpać z popkultury, dlatego film, którego akcję umieszczono w poprzedniej epoce musiał być dla niego pewnym wyzwaniem. Mimo, że reżyser odrobił lekcje i poznał klasyczne kino lat 20. czy 30., nie mógł przecież oczekiwać tego samego od masowej widowni. Muszę przyznać, że niektóre postaci, o których wspominali bohaterowie są mi nieznane, nie utrudniało to jednak odbioru obrazu. Najważniejszą postacią fikcyjną, o której rozmawiają bohaterowie, jest przecież King Kong, istniejący w naszej świadomości do dzisiaj.
Jeżeli w Bękartach wojny można dopatrywać się jakiegoś przesłania, to będzie to uwielbienie Tarantino dla wielkiej sztuki kina, która gromi hitlerowców znacznie skuteczniej niż proste chłopaki z karabinami. Paradoksalnie nie sławi wojny (czy nawet "dobrych" żołnierzy), a raczej samo zjawisko filmu, w tym wojennego.
Przede wszystkim jednak Bękarty wojny to świetnie nakręcony, zagrany i ujmujący wizualnie film - pozycja obowiązkowa dla wszystkich poza zaprzysięgłymi antyfanami reżysera. Można dopatrywać się w nim większych lub mniejszych wad, przez które nie jest to arcydzieło na miarę Pulp Fiction, ale naprawdę niewiele mu brakuje.
Tytuł: Inglourious Basterds
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino
Muzyka: Ennio Morricone
Zdjęcia: Robert Richardson
Obsada: Brad Pitt, Diane Kruger, Eli Roth
Kraj produkcji: Niemcy, USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 11 września 2009
Czas projekcji: 148 min.
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino
Muzyka: Ennio Morricone
Zdjęcia: Robert Richardson
Obsada: Brad Pitt, Diane Kruger, Eli Roth
Kraj produkcji: Niemcy, USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 11 września 2009
Czas projekcji: 148 min.