09-07-2008 10:50
Avangarda 2008
W działach: konwenty, wyjazdy, RPG | Odsłony: 3
Już po konwencie, dwie noce Snów, jeden dzień odgrywania księżniczki zamkniętej w swojej wieży na 6 piętrze (ach ta gerda) i jedna noc z moim ulubionym filmem (Rent). Na szczęście na świecie są jeszcze rycerze w lśniących zbrojach, kiecce i japonkach, zapieprzający przez deszcz i zawieruchę by pomóc Lathei.
Może od początku. Nienawidzę się pakować. Postanowiłam wziąć niezbędne minimum. Zignorowałam możliwość złej pogody. Tak więc nie mogło być inaczej - w stolicy naszego pięknego kraju powitała mnie burza. Na szczęście gdy przyszło do spaceru z przystanku na teren konwentu pogoda się uspokoiła. 15 sekund na rejestracji i wypad do sal sypialnych. Wszystko pięknie…. tylko gdzie są ludzie? Numer 454 na identyfikatorze chyba oznacza, że w środku powinno być około 350-400 osób… Po spacerze po szkole zrozumiałam. Ta szkoła w czwartek zmieniła się w wielkiego Cthulhu i ich zjadła. Była ogromna, mogła pochłonąć do 1500 osób i dopiero wtedy człowiek zaczynał widzieć DUŻO ludzi;).
Poszłam na “Dobre i złe pomysły na sesję RPG”. Podobał mi się sposób prowadzenia prelekcji. Jednak tematyka była mi znana. Potem poszwendałam się trochę w okolicy, zrobiłam małe zakupy, poszłam na prelekcję TORa o konstrukcjach, której słuchało się bardzo miło. Następnie mimo ogólnego zmęczenia podróżą w tragicznych warunkach i bólu głowy - powędrowałam z Paszkiem do Paradoxu. Gubiąc się po drodze trafiliśmy na miejsce z lekkim opóźnieniem. Ale i impreza nie skończyła się tam. Finalnie w każdym razie z drobnym jękiem (’też chcę coś takiego w Poznaniu’) zawitałam na teren konwentu.
Po trzech godzinach snu na arcywygodnej karimatce wyruszyłam na poszukiwanie pryszniców. Wyglądało to jak dobrze zorganizowane podchody. Dojście tam i do bufetu było oznaczone strzałkami, znalazłam bez problemu i bez mapy. Zasłonki, ciepła woda, brak kolejki o takiej godzinie… rewelacja. Kolejne wielkie plusy dla konwentu! Jeszcze krótkie spojrzenie w notatki dotyczące prelekcji własnej i tuż po zrobieniu sobie szklanki herbaty wywędrowałam na prelekcję Qendiego o tytule “Scenariusz na szklance herbaty”. Zaowocowało to wymienieniem planowanego wieczorem pójścia na LARP Szkoła na sesję Changelinga. Potem moja prelekcja na temat problemów jakie można mieć z graczami na LARPach, tudzież jakie gracze mogą mieć z MGami. Jeszcze dwa wydarzenia tego dnia są warte wspomnienia. Jedyny LARP, w który udało mi się zagrać - gratuluje MGom za wytrwałość w poszukiwaniu graczy, czekam na link do sklepu z maskami:), dziękuję wszystkim współgraczom za grę. Grało się naprawdę fajnie. Drugą rzeczą jest sesja Changelinga prowadzona przez Qendiego. Nie do końca byłam zadowolona ze swojej gry… cóż, nie ma to jak warunki domowe jednak, gdy za ścianą nie składają kogoś w ofierze:). Szkoda mi jednak bardzo, iż sesja była tak krótka. Jak to sam MG podsumował - zagraliśmy dopiero prolog, ucieczkę z Arkadii. Całe budowanie nowego życia przed nami. Miałam ochotę na więcej. Opowieść utrzymana była w klimatach Gaimanowskiego targu z dodatkiem pościgu przez Żywopłot. Brakowało mi trochę zrozumienia poziomu moralności postaci. Nie wiem czemu sądziłam, że z założenia powinna być trochę bardziej wypaczona. W każdym razie jak każda dobra sesja - pozostawiła we mnie ochotę na więcej.
Nadszedł czas mojej porannej prelekcji w niedzielę. Szczerze mówiąc biorąc pod uwagę godzinę - zdziwiłam się obecnością jakiejkolwiek widowni, szczególnie w ilości więcej niż jeden. Opowiadałam o mechanice na LARPach… miałam nadzieję na dyskusję z większą ilością ludzi. Ale! dyskusja była. Dalej końcówka panelu dyskusyjnego o konwentach i miła rozmowa na zakończeniu konwentu z orgami Avangardy. Potem trochę szwendania się i żegnania się ze znajomymi, których jeszcze udało się spotkać, spacer po Łazienkach z Wielosferem (bliskie spotkania z wszelakimi zwierzakami tam żyjącymi) oraz pierwszy ‘prawdziwy’ posiłek od paru dni z TORem w KFC w Złotych Tarasach. Potem już tylko wspaniała podróż przez Toruń do Poznania (6 godzin!) i szczęśliwa Lathea wróciła do domu.
Chciałabym jeszcze podziękować poznaniakom, którzy wyruszyli i szwendali się ze mną po konwencie, w szczególności: TORowi, JoAnnie, Paszkowi. Także Wrocławiowi, który stawił się tak licznie: Magdzie, Oli, Ziołowi, Fingrinowi, Wnukowi i krakowskiej zielonej Górce. Graczom Snu Nocy Letniej. Ludziom, którzy odwiedzili moje prelekcje:). And last but not least: Qendiemu, Sethowi i Ani - za sesję Changela i miłe rozmowy (można by kiedyś powtórzyć):).
PS - Aaaaa, i naturalnie organizatorom. Wielkie dzięki jeszcze raz za konwent;). Naprawdę dobrze się bawiłam, i oprócz uwag podanych na zakończeniu konwentu (knajpa konwentowa w odległościach warszawskich, kartki na drzwiach sal z programem, szkoła-gąbka…)- chyba nie mam żadnych.
Może od początku. Nienawidzę się pakować. Postanowiłam wziąć niezbędne minimum. Zignorowałam możliwość złej pogody. Tak więc nie mogło być inaczej - w stolicy naszego pięknego kraju powitała mnie burza. Na szczęście gdy przyszło do spaceru z przystanku na teren konwentu pogoda się uspokoiła. 15 sekund na rejestracji i wypad do sal sypialnych. Wszystko pięknie…. tylko gdzie są ludzie? Numer 454 na identyfikatorze chyba oznacza, że w środku powinno być około 350-400 osób… Po spacerze po szkole zrozumiałam. Ta szkoła w czwartek zmieniła się w wielkiego Cthulhu i ich zjadła. Była ogromna, mogła pochłonąć do 1500 osób i dopiero wtedy człowiek zaczynał widzieć DUŻO ludzi;).
Poszłam na “Dobre i złe pomysły na sesję RPG”. Podobał mi się sposób prowadzenia prelekcji. Jednak tematyka była mi znana. Potem poszwendałam się trochę w okolicy, zrobiłam małe zakupy, poszłam na prelekcję TORa o konstrukcjach, której słuchało się bardzo miło. Następnie mimo ogólnego zmęczenia podróżą w tragicznych warunkach i bólu głowy - powędrowałam z Paszkiem do Paradoxu. Gubiąc się po drodze trafiliśmy na miejsce z lekkim opóźnieniem. Ale i impreza nie skończyła się tam. Finalnie w każdym razie z drobnym jękiem (’też chcę coś takiego w Poznaniu’) zawitałam na teren konwentu.
Po trzech godzinach snu na arcywygodnej karimatce wyruszyłam na poszukiwanie pryszniców. Wyglądało to jak dobrze zorganizowane podchody. Dojście tam i do bufetu było oznaczone strzałkami, znalazłam bez problemu i bez mapy. Zasłonki, ciepła woda, brak kolejki o takiej godzinie… rewelacja. Kolejne wielkie plusy dla konwentu! Jeszcze krótkie spojrzenie w notatki dotyczące prelekcji własnej i tuż po zrobieniu sobie szklanki herbaty wywędrowałam na prelekcję Qendiego o tytule “Scenariusz na szklance herbaty”. Zaowocowało to wymienieniem planowanego wieczorem pójścia na LARP Szkoła na sesję Changelinga. Potem moja prelekcja na temat problemów jakie można mieć z graczami na LARPach, tudzież jakie gracze mogą mieć z MGami. Jeszcze dwa wydarzenia tego dnia są warte wspomnienia. Jedyny LARP, w który udało mi się zagrać - gratuluje MGom za wytrwałość w poszukiwaniu graczy, czekam na link do sklepu z maskami:), dziękuję wszystkim współgraczom za grę. Grało się naprawdę fajnie. Drugą rzeczą jest sesja Changelinga prowadzona przez Qendiego. Nie do końca byłam zadowolona ze swojej gry… cóż, nie ma to jak warunki domowe jednak, gdy za ścianą nie składają kogoś w ofierze:). Szkoda mi jednak bardzo, iż sesja była tak krótka. Jak to sam MG podsumował - zagraliśmy dopiero prolog, ucieczkę z Arkadii. Całe budowanie nowego życia przed nami. Miałam ochotę na więcej. Opowieść utrzymana była w klimatach Gaimanowskiego targu z dodatkiem pościgu przez Żywopłot. Brakowało mi trochę zrozumienia poziomu moralności postaci. Nie wiem czemu sądziłam, że z założenia powinna być trochę bardziej wypaczona. W każdym razie jak każda dobra sesja - pozostawiła we mnie ochotę na więcej.
Nadszedł czas mojej porannej prelekcji w niedzielę. Szczerze mówiąc biorąc pod uwagę godzinę - zdziwiłam się obecnością jakiejkolwiek widowni, szczególnie w ilości więcej niż jeden. Opowiadałam o mechanice na LARPach… miałam nadzieję na dyskusję z większą ilością ludzi. Ale! dyskusja była. Dalej końcówka panelu dyskusyjnego o konwentach i miła rozmowa na zakończeniu konwentu z orgami Avangardy. Potem trochę szwendania się i żegnania się ze znajomymi, których jeszcze udało się spotkać, spacer po Łazienkach z Wielosferem (bliskie spotkania z wszelakimi zwierzakami tam żyjącymi) oraz pierwszy ‘prawdziwy’ posiłek od paru dni z TORem w KFC w Złotych Tarasach. Potem już tylko wspaniała podróż przez Toruń do Poznania (6 godzin!) i szczęśliwa Lathea wróciła do domu.
Chciałabym jeszcze podziękować poznaniakom, którzy wyruszyli i szwendali się ze mną po konwencie, w szczególności: TORowi, JoAnnie, Paszkowi. Także Wrocławiowi, który stawił się tak licznie: Magdzie, Oli, Ziołowi, Fingrinowi, Wnukowi i krakowskiej zielonej Górce. Graczom Snu Nocy Letniej. Ludziom, którzy odwiedzili moje prelekcje:). And last but not least: Qendiemu, Sethowi i Ani - za sesję Changela i miłe rozmowy (można by kiedyś powtórzyć):).
PS - Aaaaa, i naturalnie organizatorom. Wielkie dzięki jeszcze raz za konwent;). Naprawdę dobrze się bawiłam, i oprócz uwag podanych na zakończeniu konwentu (knajpa konwentowa w odległościach warszawskich, kartki na drzwiach sal z programem, szkoła-gąbka…)- chyba nie mam żadnych.