» Recenzje » Akwaforta - K.J. Bishop

Akwaforta - K.J. Bishop


wersja do druku

Pewna historia w obrazkach

Redakcja: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Akwaforta - K.J. Bishop
Pierwszą moją myślą, gdy tylko zaczęłam czytać Akwafortę była: rety, jak ja nie lubię takich książek. Wojna w tle, bohaterowie odrętwiali i obojętni, wędrują przez piaski, ścigani przez wrogich żołnierzy i świadomi bliskości śmierci.
Ale szybko zmieniłam zdanie, nawet wcześniej niż autorka kazała bohaterom, Gwynn i Raule, opuścić nieprzyjazne pustynne miejsce i ruszyć do miasta Ashamoil, w którym toczy się znaczna część akcji.

Czytając książki, oglądając filmy czy nawet teledyski zawsze lubiłam spójną fabułę, chciałam poznać historię, najlepiej w "jednym kawałku'. Nawet nie są mi potrzebne super wymyślne scenariusze czy światy zupełnie niepodobne do naszego. W zasadzie są to proste wymagania, a napisane w ten sposób historie są niezwykle wdzięcznym obiektem do "przyswojenia", choć z drugiej strony nazbyt łatwo mogą wpędzić autora w pułapkę schematyczności.

Akwaforta na swój sposób jest bardzo prosta. Opowiada historię dwojga ludzi, którzy chyba nawet się nie lubią, ani nie pragną swojego towarzystwa. Jedyne co ich łączy to wspólna przeszłość, fakt, że znają tą drugą osobę trochę dłużej niż innych mieszkańców miasta. Po przybyciu do Ashamoil, gdzie toczy się większość akcji, bohaterowie, Gwynn i Raule praktycznie zrywają ze sobą kontakt. Gwynn podejmuje się służby u bogatego pana i bierze udział w nieczystych gierkach światka przestępczego, Raule natomiast pracuje w szpitalu dla biedoty.

Uwaga autorki skupia się na postaci głównego bohatera, ale cała barwność postaci, ich "krwistość" opiera się na kontraście. Status i cynizm mężczyzny wyraźniej widać przy postawie Raule, tak samo przedstawione są postaci wielebnego i kochanki Gwynna, Beth. Wiara w boską kreację jest przeciwstawiona potędze ludzkich zdolności w alchemiczne niemalże przekształcanie ciała i duszy, ubóstwo - bogactwu, boskość – ludzkiej ułomności. A najciekawsze dla mnie było to, że część pytań postawionych retorycznie znajdowała odpowiedź w wątkach zupełnie marginalnych, zamykających się w kilku zdaniach, jak na przykład przypadkowo opowiedziana przez kogoś historia.

Główni bohaterowie są zarysowani wyraziście ale każdy opis zawiera pewne niedopowiedzenie, jakby dla podkreślenia faktu, że każdy ma własne tajemnice i tak naprawdę nie można kogoś poznać do końca. Zupełnie jakby autorka nie chciała wchodzić "z butami" do strefy prywatnej bohaterów. Z jednej strony pokazała ich losy, myśli i powody postępowania, z drugiej miałam wrażenie, że traktuje ich z pewną wyszukaną grzecznością. Nawet przedstawianie ich w sytuacjach intymnych nie burzyło tej pewnego rodzaju atencji.

Postać Gwynna od samego początku bardzo przypominała mi Rolanda z Mrocznej wieży, co podkreślał jeszcze rysunek na okładce. Być może te same postaci, które mi kojarzą się z konkretnymi osobami, Wam kojarzyć się będą z kimś innym, jest to możliwe dzięki pewnej "przezroczystości" bohaterów. Bo trudno powiedzieć, że są oni z krwi i kości. Raczej, że są "tak bardzo" z krwi i kości, że bardziej przypominają idee i dlatego każdy czytelnik może ich odebrać na własny sposób.

Dawno temu czytałam książkę, gdzie jeden z bohaterów powiedział, że ludzie to statki mijające się nocą, dźwiękiem syren dają znać, że przez chwilę są blisko siebie, a potem odpływają tak naprawdę nie widząc się naprawdę. To samo mogłabym powiedzieć o bohaterach Akwaforty. Wszyscy są przedstawieni w sytuacji przemijania i tymczasowości, niezależnie od tego, czy chcą być ze sobą, nawrócić drugiego człowieka na ścieżkę wiary, czy zapomnieć o łączących ich sprawach. Spotykają się na chwilę, a potem odchodzą, by żyć dalej własnym życiem.

Świat, w którym dzieje się cała historia jest zaledwie zarysowany. Nie znaczy to, że autorka nie poświęca mu uwagi. Jednak poznajemy go mimochodem, często z reakcji bohaterów na aktualne wydarzenia. Nie wiem jak Wy, ale ja mam skłonność do pomijania rozwlekłych fragmentów mających na celu przybliżenie aktualnego stanu polityczno-geograficznego świata. Tu na szczęście nie było takiej sytuacji: wszystkie informacje były podawane na bieżąco, a autorka nie zawracała sobie i nam głowy niepotrzebnymi szczegółami. Najbardziej podobał mi się fragment, gdy Gwynn poznawał miasto i jego okolice towarzysząc Beth. Zupełnie jakby patrzył jej oczami, oczami artystki. Świetny zabieg ukazujący nie tylko urok lasu i miasta, ale także uczucia łączącego dwoje ludzi. Warto zwrócić na niego uwagę.

Miasto przedstawione jest jako cudowny rysunek; miałam wrażenie, że autorka przestawia serię obrazów (to nie byłoby dziwne, jako, ze K.J. Bishop jest artystką), które połączyła w jedną opowieść bez początku i końca, jakby była wycinkiem z życia prawdziwych ludzi. Trudno jest mi podać konkretne przykłady, bo chociaż nie można mówić o nadmiernym odkrywaniu fabuły w tego typu powieści, to fragmenty wyrwane z kontekstu tracą według mnie na sile przekazu. Całość: bohaterowie, opisy miejsca, wątki poboczne, wydarzenia i układy łączące postaci pierwszo- i drugoplanowe łączą się w powieści w jeden obraz, bogaty jak płótna prerafaelitów.

Ten sposób snucia opowieści bogatej w opisy, pełnej nawiązań i pobocznych historii, budzi we mnie podejrzenie zakamuflowanych treści. Czasami przerywałam lekturę, by zastanowić się nad "przydziałem” bohaterów czy zdarzeń do kart tarota, bohaterów znanych mi książek czy bajek. Aż chciałoby się prosić, by autorka podała listę "inspiracji" tak jak swego czasu zrobił to King wymieniając listę książek, które przeczytał w wciągu kilku lat. Oczywiście, żeby przeczytać i zachwycić się Akwafortą nie trzeba czytać nic, do czego nawiązywała autorka. Plastyczność opisów i leniwie snuta opowieść świetnie pobudzają wyobraźnię.

Książka ta w pewien sposób zmieniła moje podejście do prostych historii z jasno określonym początkiem i końcem. Pierwsze co mi przychodzi na myśl to, że opowieść wychodzi z ram zazwyczaj zamykających historie i żyje własnym życiem. Autorka pozwala akcji toczyć się własnym rytmem, nie boi się rozwijać wątków pobocznych ani wprowadzać postaci, które mają do odegrania czasem tylko jedną scenę. Pomysły, które innym autorom wystarczyłyby na osobne książki tu mogą być zaledwie epizodem, elementem, który został rzucony na żer wyobraźni czytelnika.

Jest to piękna książka "zapakowana" w ładną okładkę. Cała seria Maga, czyli Uczta wyobraźni jest świetnym nabytkiem do własnej biblioteczki lub prezentem dla kogoś lubiącego dobrą lekturę - w twardej oprawie, szyta, z klimatyczną grafiką.

Akwaforta to pierwsza powieść autorki i co prawda w Internecie są już zapowiedzi następnej, ale czytelnikom na razie muszą wystarczyć opowiadania, na przykład The Art of Dying z antologii The New Weird.
Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się kolejne jej książki, bo skoro pierwsza jest tak udana, to można snuć jak najlepsze przypuszczenia.

Podsumowując: naprawdę warto, a nawet trzeba przeczytać. Książka jest jedną z najlepszych pozycji, jakie czytałam tego roku – tu pozwolę sobie na mały żart - chociaż nie jest horrorem. Może właśnie tym bardziej ją doceniam. Ta opowieść nie tylko wciąga, ona chwyta czytelnika za głowę i "pokazuje jak patrzeć", żeby zobaczyć rzeczy niezwykłe, zupełnie jakby to nie była książka, ale właśnie seria obrazów pokazujących niezwykłych ludzi i niezwykły świat.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
10.0
Ocena recenzenta
8.37
Ocena użytkowników
Średnia z 26 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Akwaforta (Etched City)
Autor: K.J. Bishop
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Autor okładki: Irek Konior
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 6 czerwca 2008
Liczba stron: 328
Oprawa: twarda
Format: 135 × 205 mm
Seria wydawnicza: Uczta Wyobraźni
ISBN-13: 978-83-7480-086-0
Cena: 35,00 zł



Czytaj również

Komentarze


Xeel
   
Ocena:
0
Fachowa recenzja, a książka zapowiada się całkiem ciekawie.
07-10-2008 23:13
assarhadon
   
Ocena:
0
Nie wiem, czy to przypadek, polityka wydawnictwa...a może jeden z elementów nurtu NW, ale zdaje się, że fabuła rozgrywa się - w większości przypadków: Wieki światła, Miasto szaleńców.... czy nawet nasz rodzimy Lód - w mieście. Czyzby zatem był to jeden z wyznaczników gatunku, jesli chodzi o konstrukcję fabuły?Mysle, że przydałaby się jakaś dyskusja o new Weird, bo to ciekawe zjawisko.
08-10-2008 06:41
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A ja sie powaznie zastanwie. O ile Wieki Swiatla byly ciekawe gdyz byly nowatorskie, o tyle Dom Burz znudzil mnie niemilosiernie i w ogole do mnie nie trafil. Tak wiec Uczta Wyobrazni nie zawsze jest dla mnie strawna.
08-10-2008 11:41
teaver
   
Ocena:
0
@Hajdamaka - mnie Dom Burz też znudził do bólu. Ale Akwaforta... :D To jest inna klasa pisarza. Co do nierównej jakości serii - zgadza się. Po prostu wydają wszystko jak leci i musimy się cieszyć, że choć tyle sie u nas wydaje.

@assarhadon - no nie wiem, czy jakakolwiek dyskusja w Polsce coś da. :) W mojej recenzji antologii NW VanderMeerów znajdziesz linki do dyskusji po angielsku. Tam zostało powiedziane chyba wszystko. A poza tym - czy to sensowne rozmawiać o stylu, który z założenia składa się ze wszystkiego i z niczego? :) Tutaj obowiązuje tylko jedna zasada - wykorzystaj co tylko sie da. :lol: Nasi przedstawiciele NW, Dukaj i Huberath, są tylko klasycznym przykładem tego, co można zrobić z tym gatunkiem. Ale szkoda, ze nie mamy tego więcej - poczytałabym coś z naszego podwórka w stylu Bishop i Link. :)
09-10-2008 06:36
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
"Co do nierównej jakości serii - zgadza się. Po prostu wydają wszystko jak leci"

W jakim sensie??? Seria Uczta Wyobraźni drukuje najciekawsze i wybijające się książki ostatnich lat; takie, które przełamują lub rozpierają fantastyczne konwencje. Jak to się ma do stwierdzenia, że "wydają wszystko jak leci"?

I jeszcze jedno - jaka jest szansa, że "Dom burz" znudził czytelnika nie dlatego, że jest nudną książką, ale z powodu oczekiwań czytelników. Oczekiwań z rodzaju, powiedzmy, rozrywkowych...
Hę?
09-10-2008 12:05
senmara
   
Ocena:
0
Bom burz nie wciagnął mnie tak jak Wieki światła, może dlatego, że czytałam jedną ksiażkę po drugiej i po Wiekach miałam straszną ochotę na wiecej tego samego. Dostałam coś innego, co nie znaczy że gorszego.

Co do oceny serii - mi cała sie podoba jak do tej pory, ale zdaję sobie sprawę, że na przykład Duncan nie każdemu odpowiada.
09-10-2008 12:13
teaver
   
Ocena:
0
@SkeezaPhrenyak - no cóż, wiesz jak to mówią - nie to ładne, co ładne... ;)

A dokładniej - ciężko mówić np. o książkach Link, że są łatwe. Tak samo jest z Mievillem i Bishop, których bardzo sobie cenię (Bishop po, dosłownie: 1 opowiadaniu i 1 książce). A jednak nie da się ukryć, że są to osoby, które wybijają się ponad innych twórców z nalepką New Weird i to bynajmniej nie tym, że są bardziej "rozrywkowi".

To tak, jakbyś zarzucał czytelnikowi, że goni za tanią rozrywką, bo czyta Kinga zamiast Mastertona (który jest uznawany ogólnie za mniej błyskotliwego pisarza, więc jest mniej "rozrywkowy"?).

Prawdę powiedziawszy NW funkcjonował w literaturze fantastycznej zanim wymyślono na niego nazwę i to funkcjonował na długo prze Mievillem, Duncanem i VanderMeerem. Do jego przedstawicieli zalicza się Barkera i niemal antycznego Michaela Moorcocka. Przypuszczam, że gdyby Lovecraft tworzył w dzisiejszych czasach, również przypięto by mu tę samą łatkę - wszystko w imię osiągania celów sprzedażowych i wysokich obrotów.

Dlatego też spieszę wyjaśnić, że pod pojęciem "wydają wszystko jak leci", miałam na myśli sytuację, gdy publikuje się pod tą fiszką coś ze względu na to, że autor został postawiony w tym rządku. Bez względu na jego zdanie i poczucie przynależności do nurtu.

Jeżeli mowa o NW trzeba pamiętać, że część autorów była bardzo przeciwna przypisywaniu ich twórczości do konkretnego gatunku, nie mówiąc już o tym, że sam Mieville określa to podobno "New Shit" (zob. wywiad w NF z Kelly Link) i że odżegnał się od autorstwa nazwy. Możliwe też, że dlatego MAG nazwał to "Ucztą Wyobraźni" zamiast po prostu "NW". Według mnie Duncana i MacLeoda powinno się postawić raczej gdzieś pomiędzy realizmem magicznym a powieścią obyczajową, ale kim ja jestem żeby decydować za wydawców - jestem tylko skromnym czytelnikiem. ;)

Co do innowacyjności - Bishop i jej Akwaforta to faktycznie coś dla mnie nowego. Ale Dom Burz niczym mnie jakoś nie zaskoczył - ani pomysłami, ani językiem, ani tym bardziej przełamywaniem barier międzygatunkowych.
09-10-2008 13:36
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
Widzę, że utożsamiasz Ucztę Wyobraźni z New Weird, popełniając tym samym niewybaczalny błąd. Jak już wspomniałem, Uczta Wyobraźni przedstawia najciekawsze i wybijające się ponad przeciętność książki ostatnich lat; takie, które przełamują lub rozpierają fantastyczne konwencje. A że były to w większości powieści zaliczane do New Weird, to już insza inszość. Ale trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy - MacLeod został w tej serii wydrukowany jako autor wybijający się wśród autorów fantasy, Duncan napisał coś całkiem dla fantastyki nowego, a Watts pokazał, że ze starej konwencji można wycisnąć o wiele więcej, niż się wielu czytelnikom wydawało. I spójrz na tego ostatniego - "Ślepowidzenie" to New Weird? Skądże, toż to rasowe hard SF.
W serii UW nie drukuje się więc "wszystkiego jak leci" z New Weird, ale wszystko co nietuzinkowe w fantasy, science fiction, horrorze i ich hybrydach. Tak powinno się na to patrzeć. I w ten sposób, "Dom burz" wybija się spośród tysięcy questowo-ruralnych powieści fantasy, i dlatego jest w serii UW, a nie dlatego, że to New Weird.

10-10-2008 00:29
Maeghkelek
   
Ocena:
0
"Co do nierównej jakości serii - zgadza się. Po prostu wydają wszystko jak leci i musimy się cieszyć, że choć tyle sie u nas wydaje. "

Aż mnie zatkało wczoraj. Może ja inaczej rozumiem stwierdzenie „wszystko jak leci”. Dla mnie to próba przyklejenia łatki nijakości UW. Rozumiem, że ludzie mają różne gusta, nie potępiam szukania w literaturze rozrywki (inaczej sam nie czytał bym Lyncha czy Rothfussa) ale szukanie tego w Uczcie jest bez sensu. Przecież od początku wiadomo, że książki które w tej serii się ukazują nie będą należały do te j kategorii. Poza tym gdyby wydawali wszystko jak leci, to pewnie mielibyśmy w tej chwili więcej książek niż sześć.

Nie wiem Teaver czy próbujesz wzbudzić w nas poczucie winny tym stwierdzeniem „To tak, jakbyś zarzucał czytelnikowi, że goni za tanią rozrywką, bo czyta Kinga zamiast Mastertona”. Masz prawo przecież do tego żeby pewne książki Ci się nie podobały ale żeby od razu tak jawnie niesprawiedliwie oceniać cała serie? Poza tym jeśli u Wattsa szukasz tego co u Kinga to zawsze będziesz czuła rozczarowanie lekturą, nigdy nie spełni on twoich oczekiwań.

Poza tym to co pisze SkeezaPhrenyak ostatnia książka z serii nie ma nic wspólnego z New Weird. Uczta to nie wybór pozycji z NW, to wybór najciekawszych pozycji ostatnich lat. Oczywiście nie wszystko co wyszło w UW zapiera mi dech w piersiach. Choćby MacLeod. Nie trafił w moje gusta, ale doceniam jego kunszt literacki. "Dom Burz" i "Wieki Światła" to jedne z najlepiej napisanych książek fantastycznych.

Stwierdzenia „wydają wszystko jak leci”, był bym skłony użyć do innego wydawnictwa na naszym rynku. Bo takie mam wrażenie jak czasem sięgam po ich kolejne nowości. Stoi człowiek w księgarni, czyta blurby i wszystkie krzyczą to już gdzie było, jestem kolejnym klonem książki x, y, z.

10-10-2008 13:00
teaver
   
Ocena:
0
Dobrze więc, UW to nie NW. Dlaczego więc wszyscy autorzy, którzy zostali w niej do tej pory wydani są uważani za przedstawicieli tego gatunku? Tak, również MacLeod i Watts. Sprawdź sam: http://urchin.earth.li/cgi-bin/twic/wiki/view.pl?page=TheNewWe irdAnnotations
To jest to, co znalazłam na szybko. Na spokojnie dałoby się o tym wyczytać więcej. I tak, Wieki światła są zaliczane do NW.

Chciałabym zauważyć, że jedyną charakterystyczną cechą wspólną dla wszystkich tekstów NW, którego istnienie kwestionują czasami sami autorzy, jest zniesienie barier międzygatunkowych. Nawet jeżeli Watts i MacLeod piszą powieści raz z jednego gatunku, raz z drugiego to zapewniam cię, że na dobre przyległa do nich łatka NW. Przynajmniej za oceanem.

Dlaczego uważam, że tłumaczymy powieści na polski "jak leci"? Bo ukazuje się tam tego tyle, że polski wydawca musi polegać na najbardziej uhonorowanych tytułach. A w natłoku wydawniczym za wielką wodą - bo nie oszukujmy się, w Europie NW nie ma tak dużego przebicia - zdarza się, że przechodzą cichcem naprawdę fantastyczne książki, rzeczy o których ktoś sobie przypomni po wielu latach. Dlatego wybaczcie - będę nadal preferowała czytanie w oryginale i twierdziła, że w Polsce wydaje się nie "co ciekawsze", ale "co lepiej sprzedające się" tytuły. A dla mnie jako dla czytelnika jaskrawa obwoluta "bestseller" naprawdę niewiele mówi o jakości intelektualnej dzieła.

Co do wzbudzania jakichkolwiek uczuć - twoje poczucie winy zawsze pozostaje twoje. Ja jestem tylko nieco zirytowana faktem, że seria która zapowiadała się naprawdę ciekawie, jest słabsza niż oczekiwałam. Ale może ja po prostu mam zawyżone oczekiwania? Jeżeli tak, no cóż - jestem wybredna. Take it or leave it.
10-10-2008 20:51
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
@teaver
Nikt tu nie twierdzi, że MacLeod nie pisze New Weird. Sama zobacz: http://forum.polter.pl/new-weird-nurt-czy-fantastyka-pozanurtowa-vt49396.html
Ale Watts ("Ślepowidzenie") to hard SF, żadne New Weird, na litość Wielkich Przedwiecznych! Nikt tej książce nie przylepiał łatki NW!

A w kwestii lubienia bądź nielubienia "Domu burz" - możesz nie lubić, ale stwierdzić, że to kiepska książka tylko dlatego, że Tobie się nie spodobała... to już trąci megalomanią :P
10-10-2008 21:12
Maeghkelek
   
Ocena:
0
@Teaver OMG! Jakim cudem udało Ci się przypisać Wattsa do NW? Podajesz linka w którym faktycznie pada nazwisko Watts, ale to nie jest Peter Watts. Gdybyś jednak poświęciła minutę więcej na sprawdzenie zapewne doatrałabyś do Wikipedii, gdzie znalazłabyś taką informacje: "Peter Watts is a Canadian science fiction author and marine-mammal biologist." Z resztą po co tak daleko iść, nie trzeba wychodzić poza Polter. Jest recenzja Malakha z której powinnaś wynieść wiedzę, że "Ślepowidzenie" to hard SF. Dlaczego powinnaś? Bo widnieje tam twój nick jako osoby z redakcji, więc zakładam że tekst musiałaś choć raz przeczytać. To wszystko prowadzi mnie do smutnych wniosków, że uczepiłaś się UW i teraz na siłę szukasz argumentów by ją zdyskredytować.

Miałaś zawyżone oczekiwania? Sądziłaś, że jesteś wstanie zrozumieć "Atrament" bez znajomości "Welinu"? Bo tak piszesz w swojej recenzji drugiej części Księgi Wszystkich Godzin. Jeśli to są twoje zawyżone oczekiwania, to masz racje Uczta nigdy ich nie spełni. Zresztą wydaje mi się że nie tylko Uczta Wyobraźni. Może trochę więcej obiektywizmu, bo starasz się uwodnić tezę o tym że Uczta to seria mocno nierówna i wydaje się w niej wszystko co leci, a momentami wykazujesz się brakiem podstawowych informacji o niej.

11-10-2008 14:23
M.S.
    Przynależność gatunkowa Ślepowidzenia
Ocena:
0
Być może Ślepowidzenie rzeczywiście jest hard s-f (trudno mi to orzec, jako że nie czytałem tej książki), ale wydaje mi się, że w tym sporze wiążącym jest raczej stanowisko wydawcy, a nie grupy entuzjastów. A MAG nie pozostawia złudzeń co do tego, za jakie dzieło uważa powieść Wattsa:

"Ślepowidzenie ukazuje się w serii Uczta wyobraźni, ambitnej literaturze z pogranicza gatunków."

Cytat ten pochodzi ze strony wydawnictwa (podkreślenie moje).

Nie wiem, czy mają rację tak klasyfikując Ślepowidzenie, ale fakt faktem wydali je w tej serii, ponieważ uważali je za dzieło z pogranicza gatunków, co nie powinno pozostawiać złudzeń co do tego, jakie dzieła mają w zamyśle pojawiać się w Uczcie wyobraźni.
11-10-2008 15:24
Maeghkelek
    Re: Przynależność gatunkowa Ślepowidzenia
Ocena:
0
@M.S. Z tej samej strony wydawnictwa o Ślepowidzeniu:
"Wielu krytyków twierdzi, że najlepsza fantastyka naukowa to ta mocno zakorzeniona w nauce, ale jednocześnie stanowiąca wyzwanie dzięki wykorzystaniu najnowocześniejszych jej dokonań. Jeśli tak, to w Ślepowidzeniu udaje się to nadzwyczajnie, chociaż zachwyt budzi także świetny styl Wattsa."
i jeszcze jeden fragment:
"Ślepowidzenie to znakomity przykład na to, czego potrafi dokonać fantastyka naukowa i tylko ona."

Jak już cytujemy z jakieś strony to może nie pomijajmy fragmentów które jasno mówią z jakiego gatnku pochodzi dana książka?

Poza tym czytałem "Ślepowidzenie" i naprawdę tej książki nie da się inaczej sklasyfikować jak hard-sf.
11-10-2008 15:36
~AM

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@M.S. UW nigdy nie miała przedstawiać książek należących do NW (pojawią sie w niej również książki sf czy horrory; wspólnym mianownikiem serii jest promowanie ambitniejszej fantastyki). Zdanie, które prezentujesz pochodzi z większej notki prasowej dotyczącej serii i dodatkowo jeszcze zostało trochę przetworzone.

A teraz trochę o powyższej dyskusji.

Zawsze wydawało mi się, że recenzent, krytyk literacki, a także zwykły czytelnik powinien mieć odrobinę dystansu do siebie i zdawać sobie sprawę, iż mogą istnieć książki wybitne, wyjątkowe, bardzo dobre lub po prostu dobre, mimo że mu się nie podobają lub wydają wręcz słabe. Uważam również, ze czasami odrobina pokory nie szkodzi i "pójście w zaparte" nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Chciałbym również odnieść się do kilku stwierdzeń, które padły w powyższej dyskusji, gdyż momentami bardzo mijają się z prawdą.


Po pierwsze, Peter Watts nie jest autorem NW tylko hard SF (ale o tym juz napisali inni rozmówcy).

Po drugie, Hal Duncan, K.J. Bishop czy Hal Duncan są autorami niszowymi, a nie bestsellerowymi i do serii UW trafili ze względu na walory literackie, którymi odznaczają się ich książki. Gdybyśmy kierowali się listami bestsellerów, w UW pojawiłby się Terry Goodkind, Robert Jordan i Christopher Paolini.

Po trzecie, nie ma czegoś takiego jak natłok powieści NW. Mimo ze o tym nurcie jest całkiem głośno, w ciągu ostatnich 8 lat ukazało się może ze 30 powieści, które można doń zaliczyć (oczywiście zawsze powstawały utwory literackie, które przełamywały bariery międzygatunkowe, ale myślę, ze powinniśmy się skupić na okresie od publikacji Dworca Perdido aż do współczesności). Co więcej Polscy czytelnicy poznali już właściwie wszystkich sztandarowych autorów NW. Widać, ze propaganda głoszona przez Jeffa VanderMeera zbiera swoje żniwo.

Po czwarte, NW to przede wszystkim UK. Chciałbym przypomnieć, że China Mieville, Ian R. MacLeod, Hal Duncan, Steph Swainston czy M. John Harrison, to Brytyjczycy. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę, iż K.J. Bishop jest Australijką, to z rasowych NWeirdowców w Stanach zostanie nam Jeff VanderMeer i Jeffrey Ford.
11-10-2008 15:50
~AM

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Pierwsze zdanie w powyższym poście powinno brzmieć:

UW nigdy nie miała przedstawiać książek należących wyłącznie do NW...
11-10-2008 15:52
teaver
   
Ocena:
0
M.S. napisał:
" ponieważ uważali je za dzieło z pogranicza gatunków, co nie powinno pozostawiać złudzeń co do tego, jakie dzieła mają w zamyśle pojawiać się w Uczcie wyobraźni."

Ano, zgadzam się. I o to mi dokładnie chodziło. Dzięki M.S.

Co do "brytyjskości" NW, to nie byłabym tego taka pewna, ale skoro tak twierdzisz...
11-10-2008 18:25
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
@teaver - ale Adam Miszkurka, człowiek, jak by nie było, odpowiedzialny za dobór książek do UW, chyba już zdołał Ci wyjaśnić, że profil tej serii nie ma polegać na "między-gatunkowości", a na "literackości" przedstawianych dzieł, i że "Ślepowidzenie" z całą pewnością nie jest NW? :)
11-10-2008 18:58
~AM

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Andrzej, a nie Adam, ale mniejsza... :)
11-10-2008 19:03
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
Przepraszam, to z rozpędu. Chyba przez chwilę pomyślałem (w kontekście opowiadania o UW) o Adamie Wieczorku :)
11-10-2008 21:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.