» Blog » 20 lat
07-11-2013 22:51

20 lat

Odsłony: 1082

20 lat

-----------------Ostrzeżenie-------------------------------

-----------------Czytelniku, jeśli jesteś osobą, która zamiast czytać książki lubi czytać o książkach których nie przeczytała, to nie czytaj*------------------------------------

-----------------Koniec ostrzeżenia-------------------

 

Sapkowski jakoś tak zawsze kojarzył mi się z Warhammerem. Pewnie dlatego, że "Ostatnie Życzenie" i legendarny podręcznik do pierwszej edycji wyszły bardzo blisko siebie w czasie. Tak mniej więcej 20 lat temu. Często przeplatał mi się w rpgowaniu Warhammer z Wiedźminem, myślę że zresztą nie tylko mnie. Popatrzmy sobie na to, jakie spustoszenie sprawiła "jesienna gawęda", która według mnie ma wiele punktów stycznych ze stylistyką świata Wiedźmina, gdzie, cytując Bonharta, "tu są flaki, tu krew, a tu, spójrz - gówno. Tak się umiera, Szczurze".

Ale nie o przeplataniu się, ani o Warhammerze nie będzie.

20 lat temu poznałem po raz piewszy prozę Sapkowskiego - przynajmniej świadomie. Być może otarłem się o któreś opowiadanie ASa (ktoś go jeszcze tak dziś nazywa?) w  Fantastyce, ale raczej tego nie pamiętam. "Ostatnie Życzenie" natomiast pamiętam doskonale, bo jedno jest pewne - wywróciło mi życie do góry nogami. Tak, można się teraz śmiać, ale to właśnie po przeczytaniu przygód Geralta zapragnąłem zostać... Wielkim Pisarzem :) Człowiek miał już te 12 lat, wiedział już wystarczająco wiele by się nie łudzić, że kosmonautą nie zostanie, astronautą pewnie też nie. Pisarstwo przez wielkie Pe wydawało się rozsądną alternatywą. I to właśnie Sapkowski mnie zainspirował. Wtedy, dawno temu.

Oczywiście z bycia pisarzem nic nie wyszło, choć gdzies tam kilka opowiadanek szufladkowych popłodziłem, a nawet zaczałem pisać Wielką Epicką Powieść Fantasy, która utknęła po kilkudziesięciu stronach i do dziś kisi się gdzieś po twardych dyskach.

Ale ten Sapkowski gdzieś tam był. Co roku aż do mej pełnoletniości wychodził nowy tom Wiedźmina. Można więc powiedzieć, że zacząłem czytać sagę jako dziecko, a skończyłem... no powiedzmy, jako wczesne stadium dorosłego. Jak patrzę na swoich rówieśników, kolegów, i przypominam sobie boom, jaki wtedy był "w paczce" na Sapkowskiego, i jak Wiedźmin odcisnął swój ślad na nas, to mogę to porównać chyba tylko z fenomenem Harrego Pottera (który jest oczywiście do bani w porównaniu z wiedźminem :P). Tylko, że Harry był już dla innej generacji, słabej, rozpieszczonej, nie pamiętającej twardych czasów gdy pomarańcze miały pestki, były kwaśne i jadło się je tylko na Boże Narodzenie, jak rzucili do sklepów.

Geralt to był ktoś, twardziel, co wódę pił, klął jak szewc, dziewki bałamucił, po pysku lał, chlastał potwory i był skończonym cynikiem, w dodatku sympatycznym, bo ze "skrofułami". Wiecie, taki "męski archetyp", który towarzyszył nam w trakcie dorastania. 

Potem, oczywiście, dorosłem już całkiem, i Wiedźmin poszedł w kąt i trochę się przykurzył. Coś się kończy, coś się zaczyna. Choć nie do końca. Raz czy dwa został przeczytany w kilka dni w czasie jakiejś epidemii grypy czy na urlopie od wykopalisk. I zawsze tak samo cieszył, jak gdyby magicznie pozwalał cofnąć się do czasu, gdy czytało się go po raz pierwszy, miało się te naście lat i praktycznie zero problemów życiowych. 

Ale od paru dobrych lat był dla mnie już tylko pięknym wspomnieniem, zwłaszcza od czasu jego komercjalizacji przez sukces komputerowego Wiedźmina. Aż do wczoraj. A  nawet trochę wcześniej.

Gdy zobaczyłem pierwsze informacje o tym, że wychodzi nowy Wiedźmin (a to było kilka tygodni temu, jakoś przegapiłem), oczywiście postanowiłem, że na pewno kupię i przeczytam. Wczoraj nadarzyła się ku temu okazja, z której łacno skorzystałem. Postanowiłem zrobić sobie celebrę czytelniczą, na które ostatnio nie mam czasu. Jednak stary przyjaciel Geralt - to zobowiązuje. Zaopatrzyłem się więc w kilka piw (napój, którym się stanowczo przepiłem za czasów studenckich i który dziś tykam tylko w ostaeczności, i praktycznie nigdy w domu), paczkę fajek (tych samych, które palę od czasów liceum), kilka pakietów energetycznych w postaci chałwy i czekolady, oraz dzbanek mocnej kawusi, gdyby mi sen przeszkadzał w recepcji utworu. No i przystąpiłem do czytania.

I wiecie co? Było jak dawniej. 

Znów, oprócz śledzenia powierzchownej warstwy fabuły śledziłem postmodernisyczne tropy, które Sapek rzucał tu i ówdzie, znów fasynowałem się "wyliczankami", jaki nam serwował  w tekście, szukałem powiązań z poprzednimi tomami, szukałem postaci, miejsc, wydarzeń... i to wszystko tam było. Geralt nieco starszy, inny, ale kurde - i ja jestem starszy. Brutalności i przekleństw stanowczo więcej niż w poprzednich tomach, ale to dobrze - w końcu jesteśmy dorośli a brzydkie słowo ludzka rzecz. Wiele wczesnych recenzji zarzucało, że to dla komercji, że kondycja pisarska już nie ta, że odcinanie kuponów. Pry tam! Mi się podobało, chociaż zauważyłem, że kilka rzeczy się zmieniło. Żart się jakby wypłycił, gra z czytelnikiem stała się troszkę zbyt widoczna, fabuła za bardzo wpadała w tory "husyckie". Ale chwilami, w tych krótkich magicznych momentach było jak dawniej, pięknie i wciągająco. Znów, momentami było tak, że człowiek zapominał o (nie)bożym świecie, i totalnie znikał w tym drugim, wymyślonym. A momentami, jak trafił na jakiś odległy głos z przeszłości, potrafił się nawet wzuszyć i zadumać.

Wiecie co jest fascynujące? Kilka razy w Sezonie Burz pojawiają się postaci, które w poprzednich tomach pojawiły się czasem tylko w ramach jakieś "wyliczanki", albo przemknęły po jednej czy dwóch stronach całej sagi. A jednak, ja ich wszystkich pamiętam, z nazwiska. Pamiętałem Koral, czyli Lyttę Neyd, jak skończyła w sadze i co ją wcześniej spotkało. Zaśmiałem się, gdy Marti Sodergren kupowała traktaty medyczne. Pamiętałem Codringhera i Fenna, pamiętałem Giuscardiego, Cianfannelego i Vivaldiego, krasnoludzkich bankierów. Pamiętałem Axela Rabego, Nimue i całą rzeszę innych postaci i miejsc, które gdzieś tam się pojawiły. Każdy taki element wywoływał z pamięci całe fragmenty dawnej sagi, pozwalał sycić się nie tylko tym co przed sobą, ale także tym co przeszłe, wydawałoby się - zapomniane. Dla porównania - do dziś nie wiem czym się różnił Bifur od Bombura (choć Hobbita czytałem dawno, to film oglądałem tydzeń temu w TV), czy Merry od Pipina. A u Sapkowskiego każda z tych postaci miała coś charakterystycznego, coś, po czym można ją było zapamiętać.

Było też kilka nawiązań i żartów z czytelnika. Geralt co chwila jest rozpoznawany, i się dziwuje, że chyba musi być bardzo sławny. Umarłem ze śmiechu, gdy przeczytałem o okręcie kapitana Pudłoraka, który niegdyś nazywał się "Meluzyna". Ta sama "Meluzyna", obecnie "Prorok Lebioda" przez moment trafia jakby wprost w scenariusz Sapkowskiego do "Oka Yrrhedesa" - Śmierć na rzece Yarra". Takich żartów i wtrętów jest oczywiście więcej, dużo więcej, pewnie sam nie wyłapałem wszystkich.

Ciągłość fabularna? Tutaj mam troszkę zastrzeżeń, to fakt. Przede wszystkim, jestem fanem Wiedźmina, a właściwie sagi wiedźmińskiej. Lubię większość opowiadań Sapkowskiego. "Rękopis Znaleziony w Smoczej Jaskini" to dla mnie świetna pozycja. Ale "Żmiji" nie uniosłem. Z "trylogią husycką" się dość dużo i niechętnie namęczyłem. I na szczęście niewiele pamiętam. Ale pamiętam, to, że główny bohater robił coś do połowy, a potem musiał uciekać, albo kogoś gonił, albo jeszcze z innego powodu się przemieszczał do nowej lokacji, gdzie następował reset i historia zaczynała się od początku. Tutaj było podobnie. Geraltem rzuca po okolicy, tu musi uchodzić z miasta, tam jedzie kogoś przesłuchać, tu go porywają czarodzieje, tam plącze się gdzieś na moczarach... i tak nim miota, wątki są rozgrzebane i porzucone w połowie, by zacząć nowe, kolejne. Uprzedzony "trylogią husycką", gdy dostrzegłem pierwsze oznaki zacząłem się mocno niepokoić, czy czasem historia się nie powtórzy. Na szczęście nie, nie powtórzyła się, wszystko (mniej więcej) ładnie się zamyka, a Geralt wraca do rozgrzebanych wątków i je zakańcza/wykańcza.

Jest też dobra i zła wiadomość dla "ikonicznych feministek". Dobra jest taka, że Sapkowski pokazał w "Sezonie Burz" postaci kobiece "profesjonalne" i nie będące "nagrodą wojownika". Zła jest taka, że pieknie je ubrał w stereotypy (muskularne, łyse, agresywne wobec mężczyzn, pierdzące i chamskie strażniczki z koregardy)  by potem na końcu pokazać, że one też mogą, jeśli chcą, być porządnymi ludźmi. Warto też zwrócić na wykład Belohuna o powinnościach mężczyzny wobec kobiety (brzuch na wiosnę i łapcie z cienkiego łyka na jesieni) i o moralności kontroli narodzin. 

Właśnie. Czasy się zmieniły, Sapkowski się zmienił. "Sezon Burz" ociera się o dużo więcej tematów politycznych (zwykle w formie mrugnięcia okiem do widza) i społecznych z pierwszych stron gazet niż widać to było w sadze. Pojawiają się też postaci bardzo czarnobiałe (zwykle czarne), czego raczej nie było zbyt wiele w oryginalnej sadze. Porównajmy choćby takiego Bonharta i Kota z Iello - ten pierwszy, chociaż drań, miał swoje momenty (kalesony i jajko, czy pamiętny cytat z początku tego tekstu), które nadawały mu jakichś charakterystcznych rysów, które nie czyniły z niego postaci jednoznacznie złej. Kot z Iello to od razu psychol, który nie ma nic do pokazania, oprócz swej agresji i złości. Podobnie Degerlund i jego "banda Drombo"; Bue, Bang i Pasztor. Zaś krasnolud jest dokładnie taki jak powinien być - dobry, lojalny i honorowy. Jednak wolałem Yarpena Zigrina, który był honorowy, gdy mógł. 

Na zakończenie, w kwestii zakończenia - nie było złe. Zresztą tych zakończeń było kilka, jak w "Pani z Jeziora", na różnych poziomach. Zakończenie "centralne", będące równocześnie początkiem (awantura z Kotem w knajpie) czegoś zupełnie innego, było całkiem zgrabne. Pozostawiło też pytania, co tak naprawdę stało się później? Czy Geralt wkroczył na alternatywną ścieżkę, zupełnie jak Kirk w XI Star Treku, czy też wszystko potoczyło się tak jak potoczyć się miało? Zakończenie "globalne", z Nimue, było trochę na siłę i być może wymuszone względami komercyjnymi, a zakończenie "lokalne" (tsunami) było takie... z Deuxa (ex machiny), by nie powiedzieć brzydziej.

Ale, gdyby ktoś zapytał, czy warto to czytać, odpowiem stanowczo - warto. Zwłaszcza, jeśli po tę książkę zechce sięgnąć ktoś, kto tak jak ja, z Wiedźminem się wychował. Zresztą myślę, że starzy fani Wiedźmina sięgną po książkę i tak, bez polecenia, z czystego sentymentu. 

Bo warto. Działa magicznie, choć chwilowo, lepiej nż alrauna i glamarye, lepiej niż studentka pierwszego roku na starego profesora. - mi "Sezon Burz" na kilka momentów oddał 20 lat. 

Polecam. Z całego serca.

  

*- bo mogą wyskoczyć na ciebie złe spoilery i ugryźć w miękkie

 

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Tyldodymomen
   
Ocena:
+4

Zigzak, z trollami nie ma co dyskutować;p

08-11-2013 15:34
Aesandill
   
Ocena:
+1

@ t-man

Celne :D

Na pewno nie ma sensu bawić się w jakies pseudomerytoryczne dyskusje. Przedstawić mojszyzmy to co innego :)

 

Pozdrawiam

08-11-2013 15:39
Z Enterprise
   
Ocena:
+2

@Tymen - no właśnie, Aes, jesteś troll bo się ze mną nie zgadzasz. Milcz lub klaskaj :P

08-11-2013 15:40
Aesandill
   
Ocena:
+1

@ Z

Wole zamęczać Cie pięcioma stronami pseudointelektualnych niby naukowych twierdzeń ;D i stanowczych zdań :D .Tełoria RPG

Bo przeciez nie napiszę że mam jakieś zdanie, które jest mojszyzmem tylko :)

----

Ale teraz faktycznie zaczyna się śmiecenie w temacie

EOTka ;)

08-11-2013 15:44
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

Nie pisz, nie pisz, nie byłoby zabawy wtedy.

Trollu :)

08-11-2013 15:45
Aesandill
   
Ocena:
+1

;* Pa

08-11-2013 15:45
Tyldodymomen
   
Ocena:
+1

Rapier czy katana? (;;;)

08-11-2013 15:56
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
po co, skoro jest Młot Bojowy?
08-11-2013 18:40
~n0

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Aj waj. Nie tak się psia mać u zigiego trolluje!

Pytanie brzmi: Triss, Yenefer, Ciri, czy Jaskier?

:]
08-11-2013 21:04
Tyldodymomen
    znam lepsze
Ocena:
0

magia czy nauka?

08-11-2013 22:24
Z Enterprise
   
Ocena:
+1
@N0 Oczywiście rudzielec! Puzzli nie widziałes?
@ Tyman oczywiście nauka.

Tym oto sposobem, niczym król Salomon przecinający gordyjskie dziecko na pół (czy jakoś tak) zakończyłem pięknie obie dyskusje. ;) Teraz proszę, trzymajmy się już tematu.
Pofiglowalim, pobawilim, napsocilim, i starczy tych krotochwil.
Jak by to było? EOOT? End Of Off Topic?
09-11-2013 07:06
~n0

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
@up
Rudzielec. No i to ja rozumie. :]
09-11-2013 11:44
Kamulec
   
Ocena:
0

Nastolatki czytają Harrego Pottera, a dorośli Zmierzch.  Wiedźmin jest dla dzieci.

10-11-2013 04:34
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Geralt to był ktoś, twardziel, co wódę pił, klął jak szewc, dziewki bałamucił, po pysku lał, chlastał potwory i był skończonym cynikiem,

No faktycznie, dla dzieci :) 

Swoją drogą, mam zamiar moją córeczkę dość wcześnie wprowadzić w Sapkowskiego i oszczedzić jej nudzenia się przy Władcy Pierścieni :)

10-11-2013 09:01
~Beamhit Banita

Użytkownik niezarejestrowany
    Wybaczcie mały sarkazm :)
Ocena:
+1
Po wiedźmin (twardość, wóda, klęcie, bałamucenie),  jest jak sex w RyPyGy, dla gimbusów ;)

Tylko dawanie po pysku i chlastanie potworów (+zbieranie skarbów, ale tego u Asa nie ma) są elementami dojrzałej i dorosłej sesji ;)
10-11-2013 10:09
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Odnośnie ostrzeżenia, to o książkach czyta się po to, żeby wiedzieć, czy warto je czytać. Jak i z innymi przedmiotami sztuki
i jak Wiedźmin odcisnął swój ślad na nas, to mogę to porównać chyba tylko z fenomenem Harrego Pottera (który jest oczywiście do bani w porównaniu z wiedźminem :P)


Choć z tego samego gatunku (mniej-więcej), obie powieści nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie widzę sensu w porówywaniu widelca do łyżki, ponieważ oba narzędzia mają swoje zastosowania i bywają nizwykle przydatne. 
Oczywistym pomijam fakt, iż Harry Potter był powieścią dojrzewającą, przeznaczoną dla dzieci na początku, choć nie szczędził przykrych momentów (no, dla tej niewyrośniętej młodzieży), i rozwijajaćym się w bardziej mroczne środowisko wraz z dorastaniem bohaterów. Wiedźmin, to całkowicie inna stylistyka i całkiem inna grupa docelowa.
Geralt to był ktoś, twardziel, co wódę pił, klął jak szewc, dziewki bałamucił, po pysku lał, chlastał potwory i był skończonym cynikiem, w dodatku sympatycznym, bo ze "skrofułami". Wiecie, taki "męski archetyp", który towarzyszył nam w trakcie dorastania. 


Za archetypicznego twardziela możemy uznać Conana. a twardziela-psychopatę, Mordimera. Geralt natomiast absolutnie do takowego typu nie przystaje, sam zresztą jego opis przedstawiony tu przez ciebie, nijak ma się do jego wizerunku przedstawionego w sadze. Geralt jest rozchwiany emocjonalnie, a pod płaszczykiem cynizmu kryje smutek i tęsknotę za różnymi rzeczami. Nie ma sensu go chyba dokładnie charakteryzować, bo wszystko jest zawarte w dziełach. Najbardziej jego "ckliwość" widać w drugim tomie opowiadań (Miecz przeznaczenia), w opowiadaniu "Okruch Lodu". Choć na każdym kroku Geralt pokazuje nam (poprzez różne sytuacje) swoją przerwotną naturę, przesiąkniętą nie tylko cynizmem (który wynika z egzystencjonalnych rozterek), ale także niezdecydowaniem. Współczuciem, sporą dawką żalu, która objawia się u niego niemożnością przejścia obojętnie wobec "uciśnionych". Zwierzając się Ioli, opowiada o pierwszym zderzeniu się jego ideałów i młodzieńczego zapału z rzeczywistością, kiedy uratował kupca i jego córkę przed zbirami. Od tamtego czasu - jak mówi - wtracął się w podobne sprawy już bardzo rzako. Ale jednak się wtrącał. A to zabił Renfri, a to jednak zechciał uratować Ynnefer... A w "Okrychu Lodu" nawet wolał zginąć, niż żyć z myślą, że nie jest tym jedynym, wybrańcem Yenny. Conan miałby to w rzyci, dał Yen w mordę co najwyżej za rzucenie na niego uroku, a jeśliby już ją miał ratować, to na pewno nie siliłby się na próby tłumaczenia i przekonywania. Mordimer za to oddałby ją Kotuchowi, albo spalił, albo jedno i drugie. Geralt nie jest twardzielem, nie obca także jest mu hipokryzja (jak każdej z istot myślących). Nie zachowuje się jak twardziel. Jest profesjonalistą - to nie ulega wątpliwości. 
Zaopatrzyłem się więc w kilka piw (napój, którym się stanowczo przepiłem za czasów studenckich i który dziś tykam tylko w ostaeczności, i praktycznie nigdy w domu), paczkę fajek (tych samych, które palę od czasów liceum), kilka pakietów energetycznych w postaci chałwy i czekolady, oraz dzbanek mocnej kawusi, gdyby mi sen przeszkadzał w recepcji utworu. No i przystąpiłem do czytania.


Mam tylko nadzieję, że chociaż tę notkę pisałeś na trzeźwo. Nafaszerowany taką ilością nikotyny, teobrominy, kofeiny i alkoholu, wątpię, bys był w stanie przeczytać ze zrozumieniem - jeśli w ogóle - nawet etykietkę na paczce owych fajek. A co dopiero mówić o tropieniu czegokolwiek, poza spływającymi w ściek rzygami. :P
 Bonharta i Kota z Iello - ten pierwszy, chociaż drań, miał swoje momenty (kalesony i jajko, czy pamiętny cytat z początku tego tekstu), które nadawały mu jakichś charakterystcznych rysów, które nie czyniły z niego postaci jednoznacznie złej.


Wiedźmin polega na szafowaniu określeniami "dobro" i "zło", oraz konfrontowaniu czytelnika z ich bezużytecznością wobec otaczajacej go (bohaterów) rzeczywistości. Bonhart nie był zły? Bonhart - jeśli już używamy znaczeń pojęciowyh - był zły do szpiku kości. Jest to szablonowa postać psychopaty o skłonnościch sadystycznych - stąd jego decyzja o "przygarnięciu" Cirilli i uczynieniu z niej sobie prywatnej maskotki. Chyba, że jego kalesony, to były Złote kalesony zmiany charakteru, które to kalesony mu ten charakter zmieniały na neutralny, w losowo wybranych momentach. A jajko, które zjadł, było poświęcone przez papierza.



To dowiem się w końcu, w którym miejscu na osi czasu Wiedźmińskiej sagi, można umieścić Sezon Burz?
10-11-2013 12:39
Gawk
   
Ocena:
0

Post powyżej jest mój - zapomniałem się zalogować. -.-'

 

i popieram również opinię Z na temat konstrukcji trylogii husyckiej i jej słabości, którą widać w Sezonie. Za dużo deux ex machina, za mało świadomych decyzji w rodzaju tych kiedy Geralt z drużyną wyruszają po Ciri

To może i było świadome, ale tak potwornie głupie i kretyńsko zrealizowane, że czytając cały ten wątek o tym queście ratowania Ciri, aż rzygałem żółcią. To po prostu tak atakowało czytelnika tanim cRPG, że aż kłuło - nie tylko w oczy. Zwłaszcza to wspólne gotowanie zupyw lesie, ogólnie zbieranie drużyny. A już sama potyczka z Vilgusiem? Zachowania bohaterów? Samo to, jak padłą Milva, to już była taka łupota, że szok - przy tych mozliwościach bohaterów, dała się zabić dla dodania dramatyzmu. Albo po prostu, że nie trzeba było ciągnąć jej wątku w dalszej części questa. Kicha.

10-11-2013 12:43
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

@Scath

Odnośnie ostrzeżenia, to o książkach czyta się po to, żeby wiedzieć, czy warto je czytać. Jak i z innymi przedmiotami sztuki

Twoje zdanie, moje zdanie etc :)

Choć z tego samego gatunku (mniej-więcej), obie powieści nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie widzę sensu w porówywaniu widelca do łyżki, ponieważ oba narzędzia mają swoje zastosowania i bywają nizwykle przydatne. 

Ja porównuję fenomen, jaki wywołały w swoich właściwych czasach, a nie same utwory. Co prawda uważam HPka za naiwną bajkę dla dzieci, ale to dlatego, że czytałem go już na studiach (bo dopiero wtedy wyszedł) przez co rozminąłem się o dobrych kilka, kilkanaście lat z targetem.

Nie mówię, że w jakimś sensie Wiedźmin nie jest równie lub bardziej naiwny - być może nawet jest, ale czytając go jako dziecię tak go nie postrzegałem, podobnie jak dziś mniej więcej dorośli fani HPka nie widzą naiwności swojej ulubionej bajki.

 Nie zachowuje się jak twardziel. Jest profesjonalistą - to nie ulega wątpliwości. 

Boguś Linda w "Psach" to też profesjonalista, ale stawiany do dziś jako wzór twardziela. Wódkę reklamuje, ostatnio nawet Geriavit :) Co ciekawe, Conana czytałem jeszcze dużo przed Wiedźminem i to również jedna z moich ulubionych postaci literackich - ale znów ja bym Conana nie nazwał twardzielem. Jakoś mi to nie pasuje. 

No i tutaj bardziej osobiście - Mordimer to jakaś pomyłka, napisana przez grafomana, nieskładna, skonfliktowana i wyglądająca jak kuracja kompleksów autora. Nie, dziękuję, nie ciągnijmy wątku Mordimera. Oczywiście to moja prywatna opinia, ale nie ma co mnie przekonywać, że jest inaczej. 

Mam tylko nadzieję, że chociaż tę notkę pisałeś na trzeźwo. Nafaszerowany taką ilością nikotyny, teobrominy, kofeiny i alkoholu, wątpię, bys był w stanie przeczytać ze zrozumieniem - jeśli w ogóle - nawet etykietkę na paczce owych fajek. A co dopiero mówić o tropieniu czegokolwiek, poza spływającymi w ściek rzygami. :P

Nadzieja matką wynalazków, czy jakoś tak, ale na szczęście dla Ciebie, tym razem nie była to płonna nadzieja :P

Ale przede wszystkim - nie doceniasz tolerancji mojego organizmu na powyższe używki. Jak wiedźmini w Próbie Traw, tak ja miałem swoje próby w życiu. :) Nie martw się, do wszystkiego da się przyzwyczaić, jesli jest podawane wystarczająco długo (i nie zabije w trakcie). 

Bonhart - jeśli już używamy znaczeń pojęciowyh - był zły do szpiku kości.

Był też postacią momentami komiczną (kalesony i jajko np.), przez co postać stawała się dla mnie przynajmniej głębsza, ciekawsza. Był też w ramach bycia złym, także "mentorem" Ciri, i na swój sposób zależało mu na niej. Co p[owoduje, zę nie była to postać której kazda acja generowała "zło".

Natomiast Kot... a przeczytaj, to dowiesz się, gdzie chronologicznie jest umiejscowiony Sezon Burz :) 

10-11-2013 14:12
~Bielow

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Fajna recenzja. Zastanawiałem się nad zakupem - ostatecznie wybrałem "Za Horyzont" A. Diakowa. Dzięki za przekonanie mnie co kupić z przyszłej wypłaty.
10-11-2013 20:00
Gawk
   
Ocena:
0

Ja porównuję fenomen, jaki wywołały w swoich właściwych czasach, a nie same utwory. Co prawda uważam HPka za naiwną bajkę dla dzieci, ale to dlatego, że czytałem go już na studiach (bo dopiero wtedy wyszedł) przez co rozminąłem się o dobrych kilka, kilkanaście lat z targetem.

Nie mówię, że w jakimś sensie Wiedźmin nie jest równie lub bardziej naiwny - być może nawet jest, ale czytając go jako dziecię tak go nie postrzegałem, podobnie jak dziś mniej więcej dorośli fani HPka nie widzą naiwności swojej ulubionej bajki.

Ja nie jestem jego fanem. Przeczytałem go już jako dorosły, a dowiedziałem się o jego istnieniudzięki medialnej nagonce (jednak czasem ten szum informacyjny ma swoje dobre strony). Jasne, że jest naiwny - zwłaszcza w zachowaniach bohaterów, a zakończenia i w ogóle całego siódmego tomu lepiej nie czytać. Co nie zmienia faktu, że nadal jest bardzo dobrą powieścią, pełną ciekawych pomysłów i napisaną bardzo przystępnie - podobnie jak Wiedźmin.
Choć z tym targetem, to jest sposób na pisanie, wiadomo. HP musiał być taki a nie inny w pewnych aspektach, żeby nie wyjśc poza target. Stąd czasem widać uproszczenia i pomimo mroczności, w wielu miejscach akcja jest wygładzana.

Boguś Linda w "Psach" to też profesjonalista, ale stawiany do dziś jako wzór twardziela

Bo to jest typowy twardziel-sukinsyn. Geralt takowym nie jest. Boguś z Sary, to też twardziel, tylko taki poczciwy. Jeśli nie Conan jest twardzielem, to, psia mać, kto niby?
Co do Mordimera, przekonywać nie iałem zamiaru, bo w tym miejscu zwyczajnie pieprzysz kocopoły. Po prostu nie rozumiem, jak można mówić o postaci literackiej, że jest pomyłką, podając za przykłady jej cechy, które są właśnie takie, jak być powinny, ażeby ta postać mogła być taka, jaka jest. Psychopata też jest skonfliktowany. Ktoś z chorobą dwubiegunową też - bardziej niż przeciętny człowiek. Ja osobiście nie lubię postaci Mordimera, jako postaci, bo takiego sku...huhu nie da się polubić. Ale ta postać właśnie miała taka być.
Hot News: Geralt też jest skonfliktowany!

Ale przede wszystkim - nie doceniasz tolerancji mojego organizmu na powyższe używki. Jak wiedźmini w Próbie Traw, tak ja miałem swoje próby w życiu. :) Nie martw się, do wszystkiego da się przyzwyczaić, jesli jest podawane wystarczająco długo (i nie zabije w trakcie). 

Niektóre substancje przez dłuższy czas zabijają pośrednio. I na nic zdaje się całe to pryzwyczajenie, jak zaczniesz ćpać, to nie dostaniesz od tego resistów. Z alkoholem jest tak samo. Wątroby nie rosną na drzewach.
Oczywiście wiem cokolwiek o tolerancjach, lecz zgubne skutki wpływu używek nikomu obce nie są. Sam miałem okazję doświadczyć, choć na moim podwórku też co drugi twardziel w opowieściach, po pięciu piwach był trzeźwy, a po dziesięciu musiał poprawić wódką, bo piwa były za słabe.

Był też postacią momentami komiczną (kalesony i jajko np.), przez co postać stawała się dla mnie przynajmniej głębsza, ciekawsza. Był też w ramach bycia złym, także "mentorem" Ciri, i na swój sposób zależało mu na niej. Co p[owoduje, zę nie była to postać której kazda acja generowała "zło".

Ale ty nie mówiłeś o generowaniu zła, o efekcie działań Bonharta, tylko o postaci. Bonhart był zły. Natomiast, że jego działania mogły mieć pozytywne skutki, to już osobna kwestia, co zdarza się nader często. Ciri na tym skorzystała, podczas gdy on miał na myśli wyłącznie swoje dobro. Aczkolwiek te dobre efekty dla Ciri, okupione były przecież wszystkimi tymi przykrościami, więc to był jednak niejaki frymark.
Natomiast jego komiczność nie ma zadnego wpływu na jego wpsółczynnik okrucieństwa. Po prostu każdy ma swoje przyzwyczajenia, nieprawdaż? Bonhart był psychlem. W dupie miał konweanse, był nonszalancki. Stąd jego sposób przedstawienia, który miał to uwypuklić. Nie interesowała go moda, ani dobre obyczaje. Więc nosił kaleosny i żarł jajko, aż mu zostawało na wąsach
Przykładowo: Hitler lubił dzieci. Ogólnie znamy chyba kilka postaci, które są dobrymi ojcami i mężami, dbają o najbliższych, a wszystkich innych zabijają bez mrugnięcia okiem i bez wzgledu na płeć czy wiek. Niektóre z postaci wielu znanych psychopatów takze były komiczne. Wesołe, niegroźne i niewinne. W tym wypadku sam Bonhart wypada blado, bo po nim było widać (wedle opisu z książki), że to kawał bydlaka.

11-11-2013 12:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.