» Blog » 002 - Pracownia mistrza
31-10-2010 10:28

002 - Pracownia mistrza

W działach: rpg, pbf | Odsłony: 1

002 - Pracownia mistrza
Część pierwsza i wyjaśnienie, o co tu chodzi: 001 - Cmentarne pogaduchy

Zapadał zmierzch, kiedy Mortimer, przemknąwszy ciemnymi uliczkami Ostwaldu, dotarł do swego lokum. Mieściło się ono na poddaszu zamkniętej piekarni pana Klemensa, któremu zmarło się przed miesiącem. Mortimer pomieszkiwał na stryszku od dnia, w którym nieboszczyk pojawił się w przybytku Morra, aby zostawić kapłanom pękatą sakiewkę na poczet godziwego pochówku. Przy tej okazji piekarz poznał młodego pomocnika grabarza, który podówczas szukał nowego dachu nad głową, mając dość sypiania na zimnej podłodze kaplicy. Pan Klemens zgodził się udostępnić chłopcu poddasze, na które i tak - ze względu na tuszę - sam nie był w stanie wchodzić, w zamian za obietnicę wyjątkowo starannej opieki nad jego truchłem. Mortimer obietnicy dotrzymał i sprawił się najlepiej, jak potrafił, z całych sił powstrzymując się przed dokonaniem kilku drobnych eksperymentów, które mu podpowiadała jego nieposkromiona ciekawość. Teraz korzystał nadal z uprzejmości nieboszczyka, ponieważ jak dotąd nie zgłosił się nikt do objęcia schedy.

Chłopak położył się na sienniku. W świetle świecy przyglądał się pokrytym purchlami wnętrzom swoich dłoni. Grzbiet dawał o sobie znać, a cmentarny, nie stłumiony przez deszcz odór unosił się z ubrania przy każdym ruchu. Wszystko to było już jednak przeszłością. Jutro zacznie się nowy dzień i nowe życie. Mortimer długo leżał rozmyślając nad tym, jakie dokładnie plany ma wobec niego Bretius. Zasnął dopiero gdy świeczka zgasła. Śniły mu się trupy charczące w konwulsjach.

Pierwsze promienie słońca zastały Mortimera połykającego ostatni kawałek podpleśniałej gomółki sera. Z obawy przed spóźnieniem, obudził się na długo przed świtem i, z braku lepszych zajęć, liczył sęki w powale. Po skromnym śniadaniu zgarnął do podróżnego worka walające się po podłodze kartki z różnymi zapiskami (głównie przeprowadzonych lub planowanych eksperymentów), kałamarz, pióro oraz kubek. Omnia mea mecum porto, wymruczał pod nosem zasłyszaną gdzieś sentencję w klasycznym, mając niejasne wrażenie, że pasuje ona do sytuacji i ruszył na miasto.

Mieszkając od pewnego czasu w Mieście Białego Wilka, orientował się w topografii miasta na tyle, że trafienie do Nordgarten, dzielnicy bogatych kupców, sławnych rzemieślników i pomniejszej arystokracji, nie mogło mu sprawić żadnego problemu. Spacer przez budzące się powoli do życia miasto był całkiem przyjemny. Wiosenne słońce raz po raz wyglądało zza dachów, zaś powietrze spłukane wczorajszym deszczem było rześkie i przejrzyste. Jak na middenheimskie standardy rzecz jasna.

Otoczony murem wysokości człowieka z wyciągniętą ręką, dom mistrza Bretiusa był średniej wielkości. Bielone ściany, gdzieniegdzie porastające bluszczem, sprawiały przyjemne wrażenie. Mortimer ujrzał je, gdy po chwili lekkiego wahania zdecydował się nacisnąć klamkę (która wbrew pozorom nie ugryzła) i pchnąć furtkę (która wbrew pozorom okazała się otwarta). Zmierzając w kierunku drzwi wejściowych wąską, usypaną ze żwiru ścieżką, chłopak zastanawiał się, czy kołatka, zamiast przemówić ludzkim głosem, okaże się zwykłą kołatką. Wbrew pozorom rzecz jasna.

Nie dane mu było się o tym przekonać, ponieważ nim doszedł do drzwi, te zostały otwarte od środka przez uśmiechniętą, korpulentną damę, przy której oczach czas już dość wyraźnie zarysował kurze łapki. Ubrana była w fartuch i czepek a ręce miała unurzane w mące. Sądząc po serdecznej aparycji, szerokości uśmiechu i zamaszystości gestów zapraszających do środka, jedynie dzięki owej mące Mortimer uniknął wyściskania, tudzież jeszcze mniej higienicznych czynności powitalnych.

- Witaj, chłopcze! - zawołała - Wchodź śmiało, mąż mój oczekuje twej osoby w pracowni. Podążaj schodami na samą górę, ja zaś wracam do mych wypieków.

Oszołomiony tyleż sytuacją, co osobliwym sposobem mówienia żony maga, Mortimer doczłapał się na szczyt schodów, które urywały się przed dużymi drzwiami. Ledwo uniósł rękę, by zapukać, gdy wtem ze środka dobiegł barytonowy głos mistrza Bretiusa.

- Wchodź śmiało, Mortimerze.

Podekscytowany chłopak przestąpił próg pracowni.

- Skąd wiedziałeś, mistrzu, że stoję pod drzwiami? Użyłeś magii, prawda? - nie mogąc się powstrzymać, spytał niezbyt grzecznie zamiast powitania.

- Hahaha, skądże znowu! - roześmiał się Bretius - Nie słyszałeś, jak te schody skrzypią? A moja żona wchodzi zazwyczaj bez pukania...

- Ohhh... - westchnął rozczarowany Mortimer.

- Ohhh! - wyrwało mu się po raz drugi, kiedy zaczął rozglądać się po pracowni.

Przerobiony na pracownię strych zajmował całą powierzchnię domu - olbrzymia sala była zapełniona stołami, szafami, regałami, półkami, na których leżały lub stały księgi, retorty, księgi, probówki, księgi, leje, księgi, naczynia połączone, księgi, brzuchate banie, księgi, poskręcane rury, księgi, księgi, księgi. Mortimer nigdy w życiu nie miał tylu ksiąg na wyciągnięcie ręki. Oprawione w skórę grzbiety, mieniły się złoconymi lub srebrzonymi tytułami, z których większość była dla Mortimera kompletnie niezrozumiała.

- Jak najszybciej muszę nauczyć się języka klasycznego. - pomyślał.

Poza księgami i przyborami do alchemicznych eksperymentów Mortimer tu i ówdzie dostrzegał przedmioty, co do których w najlepszym razie wiedział (lub podejrzewał, że wie) czym mogą być, ale i tak za nic w świecie nie wiedział, do czego mogą służyć magowi.

- Siadaj, Mortimerze - głos Bretiusa wyrwał chłopaka z zamyślenia a ręka wskazała jeden z kilku zydli rozrzuconych po całej. pracowni.

- Chciałbym, żebyś został moim uczniem. Widzę, że jesteś bystry i ciekawy świata a to wystarczy do postawienia pierwszych kroków na ścieżce magii. Kiedy to nastąpi, będziesz wiedział, czy chcesz nią iść dalej.

- Oczywiście, że będę chciał! - gorliwie zapewnił świeżo upieczony uczeń czarodzieja.

Bretius milczał przez chwilę.

- Zobaczymy - powiedział w końcu. - Zanim jednak rozpoczniemy właściwą naukę, będę miał dla ciebie niezbyt magiczne zadanie. Chciałbym, żebyś udał się w małą podróż. Mój stary przyjaciel Polikrap porzucił kilka lat temu wygodne życie w mieście i zamieszkał w pustelni kilkanaście mil na wschód stąd. Chciałbym, żebyś sprawdził, co u niego słychać, doniósł o śmierci naszego wspólnego przyjaciela Glamoriusa, pożyczył od niego pewien manuskrypt oraz odebrał napompowaną, zasuszoną ropuchę błotną, którą mu niegdyś pożyczyłem.

Mortimer wytrzeszczył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu.

- Z tą ropuchą, to żartowałem. - dodał mistrz z lekkim uśmiechem na widok reakcji chłopca. - Liczę, że uda ci się wyruszyć za dwa, trzy dni. Do tego czasu możesz się trochę tutaj zadomowić i spokojnie zaplanować podróż. Moja żona wyszykowała dla ciebie izbę na dole.

- Dzi..dziękuję - wyjąkał oszołomiony Mortimer.

- Co się tyczy wyjazdu, zastanów się, jak chcesz tam dotrzeć i czego będziesz potrzebował w podróży. Zobaczymy, co się da zrobić. Tymczasem idź się rozpakuj i poproś Anette, żeby pokazała ci dom. Spotkamy się przy obiedzie. Wtedy sobie więcej porozmawiamy.

- Dzi... dzi... - Mortimer ponownie jąkał podziękowania, gdy mistrz mu przerwał.

- Nie dziękuj. Jeszcze nie raz będziesz żałował, że mnie poznałeś - rzekł Bretius. Mrugnięcie okiem nie zdołało całkiem zamaskować nuty smutku w jego głosie.
3
Notka polecana przez: Adam Jansen, earl, MaWro
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.